13 lis 14

Numer 55: Olbrzym

Autor: Yarot | Kategoria: Uncategorized

►Wstępniak

Jest listopad. Drzewa pozbywają się liści, chłód wdziera się każdą wolną przestrzenią i coraz wcześniej zaczyna robić się ciemno. Nie muszę chyba nikomu o wrażliwej duszy pisać o tym, że to idealny czas na snucie opowieści w grupie przyjaciół lub nawet dla samego siebie. Nauczyła nas tego „Jesienna gawęda” i kilka innych rzeczy pamiętanych z „MiM-a” który powstał niczym feniks z popiołów. Sam przyłożyłem do tego parę groszy i jestem póki co zadowolony z inwestycji. Oby wystarczyło zapału, pary i chęci by kontynuować to dzieło. Na blogu tymczasem będzie opowieść o Olbrzymie i jego wpływie, który może mieć na nas, nasze opowieści i sposób postrzegania świata. I nie chodzi tu o kolejnego potwora z najnowszej księgi DnD albo cenny nabytek w niejednej armii Imperium. Chodzi tu o Riese, potwora stworzonego przez ludzi, dla ludzi i na ich zgubę. Zapraszam.

Riese czyli Olbrzym historycznie

Dla ludzi Dolnego Śląska, a w szczególności okolic Wałbrzycha czy kotliny Kłodzkiej, Riese, czyli po niemiecku „Olbrzym”, specjalnie nie trzeba przedstawiać. Oni mają to na co dzień. A czym jest ów Olbrzym? To olbrzymie przedsięwzięcie niemieckiej Rzeszy mające na celu wybudowanie w Górach Sowich kompleksu przemysłowo-zbrojeniowego. Kiedy Hitler i reszta sztabu widzieli co się dzieje na zachodniej granicy Niemiec musieli coś przedsięwziąć. Bombardowania niszczyły fabryki i magazyny, obracały w perzynę laboratoria i składy amunicji. Przeniesienie wszystkiego co cenne z dala od lotnictwa aliantów i w takie miejsce, gdzie ewentualne bombardowania nic nie dadzą, stało się priorytetem. Na nasze nieszczęście Rzesza miała już taki wariant opracowana i tylko wyniki frontowe zmusiły ją do wprowadzenia go w życie. Miejsce było znane – Góry Sowie.

Eulengebirge to doskonałe miejsce na ego typu przedsięwzięcie. Położony daleko od lotnisk w Anglii czy Włoch mógł być celem tylko w ostateczności. Same góry zaś to gnejs czyli jedna z najtwardszej skały w skorupie ziemskiej. Umieszczenie w nich pomieszczeń czy składów amunicji zapewni ochronę nawet przed najcięższymi nalotami. W dodatku Góry Sowie to najbardziej stabilne sejsmiczne miejsce w Europie zatem można tu używać precyzyjny sprzęt bez obawy o zakłócenia wywołane drganiami skorupy ziemskiej (niektóre żyroskopy są na to czułe). Nie bez znaczenia była także dostępność surowców – węgla, rudy żelaza, rudy uranu, drewna oraz kopalin. Dzięki temu można było zaopatrywać elektrownie i siłownie, które dostarczały prąd do kompleksów. Ostatnim, ale chyba najważniejszym elementem, był istniejący obóz koncentracyjny Gross Rosen (umieszczona w  Rogoźnicy) dzięki któremu Rzesza miała darmową siłę roboczą wykorzystywaną przy wykuwaniu Riese ze skał.

Twardość skał była zbawieniem dla wrażliwych konstrukcji ale przekleństwem dla kopiących. Istnieje kilka szacunków co do ilości ofiar jakie pochłonęła budowa Riese. Oficjalnie mówi się o liczbie pomiędzy 5 a 15 tysięcy ale wiadomo, że liczba ta jest zaniżona z uwagi na niedokładność prowadzonej ewidencji pod koniec wojny w Gross Rosen i znacznej liczbie robotników przymusowych, którzy nie przechodzili przez jakikolwiek system ewidencji. Ostrożne szacunki ale poparte rozmowami z ludźmi, którzy przeżyli to piekło, podają, że tygodniowo ginęło tutaj 1000 ludzi. Jeśli przeliczy się to przez prawie rok pracy w tym miejscu to daje to liczbę znacznie większą niż oficjalne szacunki.

Wydaje się, że Góry Sowie to niemal idealne miejsce dla wszelkich działań militarnych lub przemysłowych. Oczywiście trzeba było przystosować to miejsce dla potrzeb ciężkiego przemysłu. Jednak dla zaradnych Niemców nie było rzeczy niemożliwych. Wybudowano połączenia kolejowe z wykorzystaniem częściowym istniejącej już kolejki sowiogórskiej, kilkadziesiąt kilometrów dróg, do których budowy posłużył urobek z gór. Zbudowano mosty, mieszkania, rampy kolejowe, elektrownie oraz systemy zabezpieczeń. Cały teren budowy oraz sąsiadujące ziemie (blisko kilkadziesiąt kilometrów kwadratowych powierzchni) został zamknięty dla cywili zaś wstęp do środka był możliwy albo za okazaniem przepustki lub na wozie z więźniami. Całość była okryta taką tajemnicą, że nawet miejscowa ludność (a były to tereny niemieckie) nie wiedziała, co tu się wyrabia. Zakazywano wchodzenia tam, gdzie nie trzeba, a gdy przez wioskę przejeżdżały ciężarówki z transportem do kompleksu Riese to esesmani pilnowali by nikt nie wyglądał przez okna.

I teraz najważniejsze czyli sam kompleks. Jego budowę rozpoczęto od razu na całej przeznaczonej do tego powierzchni. Zgodnie z mapą miało to być w sześciu miejscach, skąd miano rozpocząć kopać tunele. Drążenia rozpoczęto w połowie 1944 roku i prace trwały aż do maja 1945 roku. Prace trwały 24 godziny na dobę niezależnie od warunków pogodowych. Prace obejmowały część podziemną oraz naziemną. Na powierzchni miały stanąć budynki gospodarcze, zaplecze techniczne oraz siłownie a także budynki o nieznanym teraz przeznaczeniu. W podziemiach miały stanąć wytwórnie, składy amunicji oraz laboratoria. Udało się wykuć kilka pomieszczeń oraz całe kilometry korytarzy. Niestety obecnie udało się odkryć zaledwie 20%-25% powierzchni, która była już przygotowana do eksploatacji (choć niekoniecznie finalnego wykończenia). To by znaczyło, że jeszcze całe kilometry korytarzy są pod ziemią i czekają na swój czas. W tym są zalane przez wodę laboratoria lotnicze, całe sztolnie z kompletnym wyposażeniem górniczym, pomieszczenia pod nieznane i nieujawnione w chwili obecnej badania, miejsca magazynowe oraz hale produkcyjne. I nikt tego nie powie. Nie zachowała się w polskich rękach żadna dokumentacja a Niemcy zadbali by tak było. Podobno istnieją dokumenty w Niemczech ale są utajnione i mają być ujawnione dopiero po 2020 roku. W dodatku to Rosjanie wkroczyli tu pierwsi i byli bardzo zainteresowani tym miejscem. Po wkroczeniu cały teren Riese zamknięto i przez 11 lat stacjonowały tu wojska armii radzieckiej. Obserwatorzy pisali, że wywożono stąd całe wagony maszyn, skrzynie papierów oraz przywożono wszelkiej maści specjalistów i naukowców. Co tu robiono i co wywieziono? Nie wiadomo.

„Nie wiadomo” – ta fraza pojawia się bardzo często w przypadku Riese. Nie wiadomo do końca co tu miało powstać. Nie wiadomo, czym się kierowali Niemcy tworząc niektóre budynki. Nie wiadomo, czy nie poczyniono tu przygotowań do prac nad wunderwaffe. Nie wiadomo dlaczego pracowano tutaj niemal do ostatnich dni wojny. Nie wiadomo dlaczego Niemcy nie oddali ani jednego strzału przy zajmowaniu terenów przez Armię Czerwoną. Nie wiadomo, nie wiadomo i nie wiadomo. To jest najczęstsze słowo, jakie się słyszy z ust przewodników oraz mieszkańców. Riese, choć to olbrzym, to jednak bardzo zagadkowy olbrzym. Nie dość, że to największy kompleks tego typu w Europie to jeszcze owiany taką ilością domysłów i nieprawdopodobnych historii że aż dziw, że nie zajęto się tym właściwie przez nasze władze. Szczycimy się największym pomnikiem Jezusa, największą bazyliką czy największym drzewem a mamy pod bokiem coś prawdziwie mega wielkiego na skalę światową.

Riese to obecnie pięć miejsc, gdzie można podziwiać to, co było tu kiedyś o co jest znane na dzień dzisiejszy. Polecam dla wszystkich, by udali się w te miejsca i je na spokojnie obejrzały. W dojmującym zimnie (w sztolniach panuje 5-7 stopniowy upał), wilgotności (tam cały czas coś leje się z sufitu), w kasku i łodzi można podziwiać potworność pracy więźniów i jednocześnie artyzm planowania i kunszt budowniczych. Można oddać hołd ofiarom tego miejsca i poczuć na moment dreszcz emocji, że ocieramy się o prawdziwą zagadkę, jakich pełno w książkach czy filmach. Jest to niesamowite, ekscytujące i naprawdę pobudzającą wyobraźnię. Najbardziej znane miejsce do obejrzenia to Włodarz (Wolfsberg), gdzie jest prawie 2 km korytarzy, pływanie łodzią i kilka kilometrów trasy naziemnej z budynkami o dziwnej geometrii. Część naziemna nie jest imponująca, ale można przynajmniej pochodzić po lesie. Za to widać tutaj resztki worków z cementu, który miał posłużyć do budowy korytarzy. Jak spojrzy się na te pryzmy i pomyśli, że to zaledwie resztka, którą nie wykorzystali Rosjanie, nie wyszabrowali Polacy i nie zniszczyła pogoda, to ciarki chodzą po plecach. Drugim miejscem jest Walim ze swoimi sztolniami. Tutaj jest mniej podziemi, ale za to z ogromnymi halami i bardzo dużymi korytarzami. Jak widzi się wykute korytarze wysokie na 7 metrów to czuje się respekt do tego miejsca. Trzecie miejsce to podziemne miasto Osówka. Jest prawie tak duża jak Włodarz i też można przepłynąć sobie łódką (oraz przejść przez zalane korytarze po kładkach). Jednak tutaj najważniejsza jest część nadziemna z osławioną Siłownią (która miała być podstawą pod elektrownię jądrową) oraz Kasynem (centrum dowodzenia). Wszystko umieszczone w lesie, na zboczach góry, z rozmachem godnym Rzeszy i przeznaczeniem, które może podpowiadać tylko wyobraźnia. Czwarte miejsce to zamek Książ. Choć oddalony od Gór Sowich to nie mniej ważny, bowiem tutaj miała znajdować się przyszła kwatera Hitlera. Niemcy okaleczyli zamek, burząc stare i tworząc nowe ściany, budując windy i wzmacniając stare mury. Te zmiany można podziwiać po dziś dzień choć tak naprawdę ładny zostaje tylko ogród wokół zamku i bryła budynku. Zamek ma też wykute wielokondygnacyjne podziemia, ale są one zamknięte i nikogo tam nie wpuszczają. Ostatnim miejscem w Riese, gdzie trzeba koniecznie przyjechać to Ludwikowice Kłodzkie z osławioną i monumentalną muchołapką. Tutaj jest kilkadziesiąt metrów korytarzy górniczych do zwiedzania z przygotowaną ekspozycją na temat technologii, które Niemcy mieli w tym miejscu lub mieli rozwijać. Dużo cenniejsza jest część naziemna z resztkami budynków dawnej fabryki amunicji Nobla, części bunkrów w lesie oraz oczywiście rzekoma chłodnia kominowa czyli muchołapka.

Riese to zagadka. Na wielką skalę. Na niewyobrażalną skalę. Mówi się, że Niemcy prowadząc tu badania nad silnikami grawitacyjnymi oraz innymi rzeczami ściśle związanymi z Luftwaffe wyprzedzały technologicznie swoje czasy o 40-50 lat. Część tych technologii wykorzystano w przemyśle wojskowym a potem cywilnym jeszcze w latach 70 ubiegłego wieku. Szkoda, że nie zachowało się nic, co pozwalałoby powiedzieć jasno, co tu było. Kopalnie uranu mogły dawać surowiec do elektrowni jądrowych i nawet kilka lat po wojnie Rosjanie prowadzili tu regularne wydobycie tego surowca. Muchołapka miała służyć jako podstawa pod latające talerze ze znakiem swastyki albo testowanie Die Glocke czyli dzwon mający ponoć móc przenosić się w czasie. Jak sami czytacie, Riese to jest tak niesamowicie naładowane historią miejsce, że aż żal że tak mało się je propaguje i tak mało uwypukla. Niektórzy uważają, że to nie przypadek. Na tych terenach działały aktywnie struktury organizacji „Werwolf”, której zadaniem było ochrona tych ziem po wojnie. Ludzie zrzeszeni w niej wchodzili w spółki węglowe, zajmowali wysokie miejsca w radach nadzorczych i innych instytucjach by swoimi wpływami ograniczać zainteresowanie tymi terenami. Niektórzy uważają, że Niemcy dlatego pracowali tu do ostatnich dni, bo wierzyli, że tu wrócą i dokończą swoje dzieło.

Jeśli jeszcze wahasz się na co przeznaczyć weekend to śmiało uderzaj na Riese. Warto zobaczyć, warto przeżyć i warto poznać to wszystko na własne oczy. Dla graczy lub po prostu ludzi mających wyobraźnię, to niemal kopalnia pomysłów, przemyśleń i nawiązań. Tu można znaleźć inspirację do pisania, pomysłu na przygodę czy odrobinę wytchnienia z dala od miasta. O tym będzie jeszcze mowa w dalszej części bloga.

Riese jako pomysł na przeszłość

Każdy, kto choć pobieżnie przeleciał tekst o historii Riese, powinien dostrzec potencjał jaki drzemie w tym miejscu. Nie dość, że większość tajemnic generuje rzeczywistość to jeszcze można bardzo wiele dopowiedzieć. Można również wykorzystać miejsce od razu, niemal na miejscu i pojechać tam rozegrać sesję w lesie przy bunkrach. Nikt tam nie będzie przeszkadzał poza oczywiście innymi ciekawskimi. Cała moc tego miejsca to tajemnica i to, że leży w naszym kraju. Nie trzeba nigdzie lecieć by odwiedzić niesamowite miejsce. I pewnie nie jest to jedyne miejsce w Polsce. Takich mało znanych ale równie klimatycznych miejsc jest całe mnóstwo, ale tam mnie jeszcze nie było. A Riese tak mnie zachwyciło, że wracam tam za każdym razem, gdy mam chwilę wolnego.

Olbrzym ma potencjał, który z chęcią wykorzystuję do Zewu Cthulhu i Kultu. Oba systemy mają warunki by rozegrać fajną sesję z Olbrzymem w roli głównej lub przynajmniej wykorzystać kilka motywów w innych przygodach. A co można zrobić? Oto garść luźnych pomysłów:

- tajne technologie III Rzeszy (1) – każdy kto grał w Deltę Green znajdzie tu raj dla siebie; odnalezienie starych planów z kompleksu w rozwalającym się domu w Wałbrzychu; sprzedaż ich do muzeum lub Sali pamięci niestety nie rozwiąże sprawy bo zainteresuje się tym ktoś z Werwolfu by sprawdzić czy nie ma jeszcze czegoś; jeśli bohater będzie świadomy co znalazł to będzie jeszcze gorzej bo będzie mógł coś z tego więcej ugrać a to zbrutalizuje akcje Werwolfu;

- tajne technologie III Rzeszy (2) – odnalezienie planów „Die Glocke” oraz miejsce, gdzie przebywa działający prototyp; pozwalał on przenosić się w czasie więc można to swobodnie wykorzystać by wpleść motyw podróży i zaskoczyć graczy gdy zobaczą sami siebie (można zaniedbać paradoksy – ważne że fajnie by się grało); jaki taki motyw wykorzystać? W momencie znalezienia planów i mapy widać coś kątem oka – znajome postaci lub krzyki. Najwyraźniej powstrzymują się (bo gracze mogą nie interweniować). Die Glocke faktycznie umożliwia przeniesienie w czasie ale tylko duszy i umysłu a nie ciała; dlatego może ono manifestować się jak duch lub poltergeist; i działania graczy będą sprowadzać się do tego, że będą działać na siebie ale nie będą mogli wiele robić poza ruszaniem przedmiotami, napisami lub drobną ale spontaniczną manifestacją wizualną. Napisy jakie mogą się pojawić to „Kreutz” lub „Wegen” na powierzchniach nadających się do pisania. Czasami to widać a czasami nie i to będą widzieć bohaterowie zdziwieni takim czymś, ale okaże się że to oni sami piszą. Po prostu są to komendy, które rozumie Die Glocke i którym można kierować w jakimś obszarze. „Kreutz” to powrót do urządzenia niezależnie od tego, gdzie się jest. „Wegen” to wykorzystanie energii skumulowanej w dzwonie w postaci jednostkowej akcji jak przesunięcie przedmiotu lub coś „duchopodobnego”. Jednak za dużo zabawy z dzwonem nie będzie bowiem ma on swoich strażników, którzy nie dopuszczą do ingerencji. Die Glocke tworzy dziurę w rzeczywistości, którą mogą wykorzystać inne istoty – coś jak „W paszczy szaleństwa”;

- muchołapka – jedna z teorii mówi o tym, jakoby była to wielka ładowarka do napędów grawitacyjnych pojazdów latających; popularne latające talerze zwykle mają szeroki kołnierz i kulistą lub owalną część środkową; to właśnie ten kołnierz miałby oparcie w postaci szkieletu muchołapki a środek pasuje do wnętrza budowli; może to się nadal odbywa i krąży taki talerz ze swastyką korzystając nadal z energii kumulowanej w muchołapce; ten latający talerz jest zniszczony i wymaga konserwacji; ktoś w okolicach Ludwikowic szuka rzemieślników gotowych wykonać kilka części zamiennych według własnego wzoru; płaci grubą kasę i prosi o dyskrecję; w tej biednej okolicy jest to okazja nie do pogardzenia; Badacze lub ktokolwiek inny (w postaci detektywa lub zespołu policyjnego) miałby tutaj okazję na znalezienie ludzi, którzy robią podrabiane części zamienne; po nalocie na taka dziuplę może się okazać, że część z tych części jest … nieznanego pochodzenia. Tak może dojdą, że tutaj szykowane jest coś jeszcze. Oczywiście wykorzystanie sztolni w górach, tajnego lądowiska i pościgu można śmiało wrzucić i mieć sceny rodem z Bonda. A ściganie UFO rowerem lub samochodem podczas gdy ono ciężko unosi się nad lasem dostarczy z pewnością sporo radości i zabawy dla wszystkich;

- duchy –tutaj akurat tego rodzaju wrażeń nie zabraknie; duchy w kopalniach, w sztolniach i w zalanych korytarzach a nawet w lesie, w bunkrach; gniewne duchy mogą bronić korytarzy, zwabiać niewinne ofiary i żywić się ich strachem; ciekawym rozwiązaniem jest zrobienie w starych, pofabrycznych ruinach akcji rodem z „Grave Encounters” – tutaj duchy broniłyby tajemnic niedostępnych korytarzy. Dlaczego? Chcą by trafili tu ich kaci i odpłacili za wszystko. Każdy, kto by miał domieszkę niemieckiej krwi musiałby mieć się na baczności. Duchy tworzyłyby coś na kształt larwy astralnej (było to w jakiejś przygodzie do WOD-a bodajże), która wchłaniały każdego, kto tu wejdzie i przenosi w czasy, kiedy pracowano tu niewolniczo; tym samym każdy doświadczy okropieństwa, które tu zachodziło;

- broń jądrowa –mit o bombie atomowej, która mogłaby tu powstać, to równie barwny i ciekawy temat; użyłem go w jednej z przygód razem z Die Glocke; wyobraźcie sobie, że potomkowie nazistów postanawiają odkopać dane na temat Die Glocke; udaje im się wydobyć plany, dostać się do prototypu i użyć; przenoszą się do czasów, gdzie tworzono to miejsce i gdzie już były laboratoria (możliwe że poziom Lothar – najniższy poziom laboratoriów w Ludwikowicach tym się zajmował); stamtąd zabierają bombę i wracają z nią do współczesności; wykorzystanie starej bomby może nie jest jakoś ciekawe, ale z całą pewnością nie można zaniedbać tego zagrożenia; szczególnie, że bombę można zostawić w takim miejscu, gdzie obecnie już będzie we wskazanej lokacji i można ją odpowiednio zdetonować – zostawiając przy niej jakieś namiary czy coś takiego; kogo takie akcje rodem z RU21012.com autorstwa Ciszewskiego bawią to śmiało może to wykorzystać i pobawić się tym schematem;

- wielka ucieczka – zastanawiając jest to, że nie walczono o te tereny a personel i cała reszta została ewakuowana; jednak nie wszystko zdążono przeprowadzić choć na miejscu nic nie znaleziono; mój pomysł z tym to przeniesienie w czasie ludzi i sprzętu – zajmują oni obecnie pomieszczenia nieodkryte i nadal pracują zasilani technologią współczesną; wszystko dostarczają im potomkowie Werwolfu i inni, życzliwi im ludzie; szykują coś specjalnego by zaskoczyć świat; tak naprawdę chcą zbudować coś co pozwoli im wrzucić to w przeszłość i zakończyć sprawę 70 lat wcześniej; następstwa tego są nieprzewidywalne ale ciekawe – od postapo po klimaty „Iron Sky” czy totalitarnego społeczeństwa znanego z „Fatherland” czy innych historii alternatywnych;

- UFO (1) – może jednak faktycznie było (i jest nadal) tu UFO; może Roswell nie było pierwsze a podstawą technologii Niemiec było złapane UFO i kilku obcych; prowadzone badania zmusiły Niemcy do przeniesienia ośrodka badawczego tutaj – by nikt nie mógł tego namierzyć; prace nad obcą technologią trwają i zapiski z tych prac gdzieś istnieją; może ktoś dokopie się do pomieszczenia, gdzie trzymano latający spodek i gdzie trzymano w więzieniu obcych; może coś zostało tutaj i żyje ciesząc się z uwolnienia – obca forma życia może być śmiertelnie niebezpieczna i dlatego Niemcy chcieli ją zabić wybuchem jądrowym jednak nie zdążyli; może współczesnym Badaczom się to uda J

- UFO (2) – inny ciekawy wątek to pomysł na klasyczną przygodę do Cthulhu, która dzieje się niemal na całej kuli ziemskiej; oczywiście technologia obcych nadal jest głównym motywem. Badacze badając Riese odkrywają, że podobne ośrodki mogły powstawać gdzieś indziej. Jeden z nich (z niemal identyczną muchołapką) jest w Niemczech, w górach Harzu. Ośrodek ten jest zamknięty dla wszystkich zatem coś za jego murami może być. To samo w amerykańskiej Area 51, gdzie spodek się rozbił. Może nosił on niemieckie oznaczenia ale pilotowany był przez obcych? Uciekli oni z bazy w Europie ale z racji nie w pełni sprawnego statku nie udało im się przelecieć dalej, w przestrzeń kosmiczną. Podobne ośrodki mogą istnieć na każdym z kontynentów (gdzie zawitali Niemcy) i mogą tworzyć coś na kształt siatki pokrywającej ziemię (nawet może być to coś z geomancją związane);

Niech powyższe będzie tylko przykładem a resztę dopowie wasza wyobraźnia. To miejsce i to, co tu jest, to prawdziwa kopalnia pomysłów. Nie muszą być związane akurat z Dolnym Śląskiem ale można wykorzystać w dowolnym innym miejscu. Będąc na miejscu, robiąc zdjęcia i kręcąc filmy, ma się gotową scenografię, klimat i oprawę.

Riese czyli olbrzymia… niemoc

Ten wątek postanowiłem oddzielić od całości by nie psuć wizerunku tego miejsca. Napomknąłem jedynie, że mam wielki żal o to, że to miejsce jest takie zapomniane. I nie chodzi tutaj o samą niesamowitą otoczkę tego miejsca, ale zwykłe (albo raczej niezwykłe) upamiętnienie tych ziem, które przeżyły wszelkie możliwe wojenne potworności. Bo to nie tylko obóz Gross Rosen, ale również wysiedlenie Niemców i bestialstwo, jakie na nich dokonywano, przyjazd Rosjan i zajmowanie tych ziem przez 11 lat oraz polityka Polaków, czyli przesiedlenie tutaj ludności z ziem wschodnich. Zadziwiające jest to, że w każdym kraju zachodnim, takie miejsca są albo zamknięte w ogóle albo zrobione jest wokół nich całe zaplecze mające je wypromować. Byle bunkier we Francji ma już pawilon z oprawą mutimedialną, a u nas coś takiego na skalę światową nadal jest  tylko budą zrobioną z NSa i obitym drewnianymi barierkami z ręcznie wypisywanymi napisami. Ta Polska niemoc wobec tych terenów jest zastanawiająca i denerwująca.

Podczas zwiedzania korytarzy przewodnicy często mówią o tym, że tutaj na bieżąco coś jest odkrywane, badane i upublicznianie. Bardzo dużo zrobił Bogusław Wołoszański, który dzięki swojej osobie spowodował, że część prac mogła sponsorować Telewizja Polska. Głównie chodzi o sprzęt bo zapaleńców do tej roboty nie brakuje. Jednak nawet sam Boguś nie zastąpi tego, co najważniejsze czyli wszelkiej masy pozwoleń i certyfikatów. Na odwiert czyli powiedzmy jakieś 15 centymetrowa dziurka w skale na głębokości 40 metrów musi mieć pozwolenie Lasów Państwowych, do których należą tereny Riese. I na takie pozwolenie trzeba czekać parę lat. Normalnie jak się tego słucha to człowiek ma wrażenie, że PRL nie umarł. Ciekawe jakie zaburzenie ekosystemu lub zagrożenie dla stabilności gruntu miałby taki odwiert skoro tyle lat się zastanawiają czy wydać takie pozwolenie? Jak się posłucha więcej takich historii, które tam krążą to naprawdę traci się wiarę w rządzących.

Władza, jaka by nie była, wydaje się być niezainteresowana tymi ziemiami. I to bym rozumiał – nie chcą tutaj nic zmieniać, nie chcą inwestować, nie interesuje ich dziedzictwo Polski i wolą tworzyć kolejne kościoły albo opiewać kolejne cuda natury. Nie rozumiem za to niemocy i niechęci w pomocy dla tych, którym na tym zależy. Skoro władzy się nie chce, niech zrobi to ktoś, kto zechce. I tu zaczynają się schody. Wszystko jest państwowe, ale państwo nie chce pomagać. Otoczeni barykadami pozwoleń i druków uniemożliwiają wszystko. W dodatku, jeśli coś by się robiło na własną rękę, to byle inspekcja ma prawo zamknąć wszystko i ubić każdy przejaw własnej inicjatywy. A badanie i odkrywanie tych terenów nie jest łatwe. I nie jest tanie.

Odwierty, które tu można robić, są drogie, bo wymagają ładunków wybuchowych określonej mocy i specjalistycznego sprzętu do kopania w twardej skale, że o skanerach czy innych du. Ktoś, kto by wyłożył na to kasę miałby tylko jedną gwarancję – straci wszystko. Przepisy są takie, że wszystko co się znajdzie, należy do państwa. Zatem wszystko co cenne, musi być zwrócone. Za zatajenie tego grożą większe kary niż za zabójstwo z premedytacją. A jeśli tego jeszcze mało – jeśli podczas odkrywki uszkodzi się jakiś przedmiot lub cokolwiek, co jest wykopane, to trzeba zapłacić karę oszacowaną przez państwowego rzeczoznawcę od zabytków. Dlatego nikt nie dziwi się, że w temacie Riese, wszystko leży i nikt z tym nic nie robi. Państwo nie ma w tym interesu zaś prywatni inwestorzy nie mają kasy na stratę. Państwo im nie pomaga, nie daje ulg, nie daje jakiejś części znaleźnego – dosłownie nic. Ręce zaciskają się na widłach przy takim podejściu bo przypomina to trochę zachowanie przysłowiowego psa ogrodnika – sam nie może i innym nie da.

I jak tu nie wierzyć w istnienie Werwolfu czy innej organizacji, której zależy by Riese nie wypłynęło i nie było znane. Zachowanie urzędników doskonale wpisuje się w to zachowanie i u normalnych ludzi budzi wątpliwości. Cierpią na tym ludzie na tych ziemiach. Jest tam bardzo duże bezrobocie i wszelka aktywizacja, szczególnie turystyczna, byłaby niemal jak zbawienie. Jak przejeżdża się przez tamtejsze miasta i wioski to często widzi się tabliczki „Do sprzedania” lub „Wynajmę”. Napływ turystów, wzrost zapotrzebowania na usługi i gastronomię oraz wszelki biznes pamiątkarski i muzealny, to jedyne rozwiązanie. Na tych ziemiach nie ma już za dużo czynnych kopalń a inne są zbyt małe by zatrudniać dużą liczbę ludzi. Turystyka to naturalne i niemal za darmo dostępne źródło utrzymania. Jednak nie zależy na tym nikomu. Nie wiem, jak będzie w nadchodzących wyborach. Potencjalnie uczestnicy obiecują dużo, ale wątpię by mieli w swoich planach coś związanych z Riese. Chyba nadal jest to temat tabu. Albo rzeczywiście nie jest to temat najważniejszy.

Przykład działania, lub raczej nie działania, urzędów widać na drodze dojazdowej do Włodarza. Jeszcze dwa lata temu była to kamienna i dziurawa droga, która mogła urwać zawieszenie. Właściciele Włodarza umieścili nawet informację, że to droga gminna i jej stan nie jest winą zarządzających obiektem Riese. Po bojach udało się wylać asfalt i w tym roku już jest całkiem dobry dojazd. Jest tylko jeden zgrzyt – ostatni zakręt na drodze jest nadal kamienny i z dziurami. A dlaczego? Bo należy do Lasów Państwowych, którzy nie są zainteresowani, by był tam asfalt. Mamy zatem całą drogę wyasfaltowaną – na odcinku ponad 2 kilometrów – poza 13 metrowym zakrętem należącym do państwa. I jak to wytłumaczyć komuś, kto jest z zagranicy?

Riese obnaża słabość instytucji państwowych, które mogłyby zadbać o zachowanie dziedzictwa narodowego. Wszyscy tyle mówią o zachowaniu historii, o ratowaniu od zapomnienia przeszłości, a tutaj takie coś niszczeje i nikt nie chce kiwnąć palcem. Dobrze przynajmniej, że są ludzie, jak chociażby wszelkiej maści grupy badawcze, poszukiwawcze i zapaleńcy gotowi wejść w każdą dziurę i ją zbadać. Dzięki nim i ich czujnemu oku udaje się dostrzec zamaskowane wejścia, wiatrołomy z odsłoniętymi kawałkami muru czy tym podobne rzeczy. A ponieważ jesteśmy w polskim piekiełku, nie brak szaleńców, naciągaczy i wietrzących tanich sensacji rzekomych odkrywców. Niektórzy widzą wszędzie ufo, czują moc pod górami i czytają o skarbach zakopanych pod górami. I nie mają nic na poparcie tez, poza własną wyobraźnią. Wyobraźnia jest dla nas i mieszanie jej do nauki nie jest dobre. Jedni jadą na drugich że są nierzetelni a ściemniacze nabijają kasę za sensację, którą wzbudzają. Czy to dobre? Jeśli na tym miało by być zbudowane wielkie Riese to chyba nie. Jest część historyczna, jest też to, co jest nieodkryte. I to trzeba zostawić dla wszystkich, póki nie znajdą się dokumenty, które rozstrzygną spór o prawdę. Jednak musi to być zaznaczone, by nie wprowadzać w błąd i tworzyć czegoś, czego nie ma. Najlepiej zostawić to dla zwiedzających – skoro nikt nie wie wszystkiego, to niech zwiedzający sami sobie dopowiedzą to, co inni próbują im wtłoczyć do głowy. Ja sam zachęcam wszystkich, by pojechali tam, zobaczyli i sami poczuli tą atmosferę. Trzeba posłuchać ludzi, ale brać z dużym marginesem kitu wszystko to, co nam mówią. Niedopowiedzenia historyczne i brak dokumentów to wielka słabość Riese ale zarazem wielka okazja i promocja. Trzeba tylko umieć znaleźć złoty środek. A wtedy słowa z TwinPeaks będą niemal prorocze – „sowy nie zawsze są tym, czym się wydają”.

Olbrzym czyli powrót po latach

Teraz o innym olbrzymie, który powrócił po latach czyli Magii i Miecz. Wielka kampania zbierania datków na powrót legendy się udała i słowo stało się ciałem. Niedawno zamknięto pierwszy numer, rozesłano pdf-y oraz papierowe wersje czasopisma. Znów zobaczyć taki tytuł na okładce to fajna sprawa. Mieć świadomość, że za moją cegiełkę, powróciła legenda to też fajne uczucie. A jak wypadł powrót? Poczytajcie, jeśli jeszcze nie znacie.

Na początek objętość. Jest tego sporo a w środku jest miejsce na teksty i na grafiki. Dobrze się to wszystko komponuje i czuć, że to wydanie na wysokim poziomie a nie powielaczowy koszmarek. Przynajmniej zadbano by sama forma nie odrzucała i zachęcała do przeczytania. Środek zaś to już inna para kaloszy. To oceni każdy, kto przeczyta i nie trzeba się znać na składzie papieru by znać się na przeczytanych tekstach. Minęło sporo czasu od ostatniego numeru. Zmieniły się czasy, zmieniły się erpegi i zmienił się odbiorca. W Polsce nie jest już tak, jak kiedyś. Nie ma tylko Kryształów Czasu a systemy zachodnie są wszędzie. Teraz dostęp jest do wszystkiego i do wszystkich. Powstała cała masa przygód, dodatków, nowych systemów i starych wydań. Rynek stał się rynkiem z prawdziwego zdarzenia i nic nie zatrzyma tego procesu. Jak w takim razie wypada nowa odsłona MiMa, skoro poprzednia formuła musiała uwzględniać zapotrzebowanie innych odbiorców i rynku?

Nowi autorzy i prowadzący MiMa musieli podzielić się wspomnieniami o tym, jak przez czas, gdy MiMa nie było, było ciężko. Dzielili się pamięcią o tym, jak było kiedyś i przez co przechodziła redakcja oparta w głównej mierze na zapaleńcach i fanach gier. Ja sam pamiętam z tamtych czasów sesje z Arturem Sz na polibudzie, gdzie szlifowaliśmy przygody w Kryształkach, które potem trafiły do MiMa. Sam lubię wracać do tego okresu bo był świeży, nowy i niesamowity. Po ponad 15 latach prowadzenia i grania jest inaczej i inaczej sam to dostrzegam, ale czuję też że jest inaczej. To już nie ta sama radość i nie ten sam dreszcz emocji. Dzielenie się wspomnieniami jest dobre i pewnie tylko stare pryki to docenią jak ja. Młodych może to nie interesować i przez to te wszystkie wynurzenia mogą traktować jako zapychacz. Czy ktoś pamięta „Dom”? Starzy tak, młodzi – jeśli mają chęć. Od tego czasu minęło naprawdę wiele przygód i wiele z nich przerasta „Dom” parę razy. Ale ten pierwszy raz zawsze ma magiczną moc. Choć tylko dla tych, którzy pamiętają tamte czasy. A „Demoniczna horda”? Synonim przygody tego typu nadal funkcjonuje na moich sesjach.

To, czego jest dużo, to materiały dotyczące LARP-ów. Nie korzystam więc to dla mnie są teksty na zapchanie numeru. A jest ich sporo bo chyba 7. Akurat tylko artykuł o seksie był ciekawy :) Inne, które przeleciałem pobieżnie, to wywiad oraz jego miniprzygoda z gotowym minisettingiem. Takie rzeczy też mnie interesują. Jeśli do tego dorzucić jeszcze artykuł o konwentach to w zasadzie odchodzi 44 strony z całych 132. To i tak nieźle, choć jak odejmie się całostronicowe reklamy i opowieści historyczne o byłym piśmie to właściwego mięcha będzie około 70 stron czyli połowa wszystkiego. Całe szczęście, że już reszta jest wypełniona konkretną treścią.

Mistrz gry znajdzie coś o technikach prowadzenia, pisania przygód i to nawet do druku. Podejrzewam, że to nic nowego i takich poradników w sieci są tysiące, ale dobrze mieć jakiś pod ręką. Do tego garść pomysłów z gazetki „Queverton Herald” i MG jest naprawdę uzbrojony w podstawowe narzędzie zbrodni na graczach. Sposoby prowadzenia czy opisów dla graczy już chyba mi się przewinęły przez oczy więc to też nie było nic odkrywczego, ale dobrze jest przypomnieć sobie co nieco. Szczególnie, że jak długo się prowadzi, to pewne rzeczy, szczególnie te mniej używane, są zapominane. Rutyna zabija wszystko i dobrze jest móc podrasować sesje ponad zwykły poziom codziennej rozgrywki. To, co mnie urzekło, to RPG po czterdziestce J Brzmi jak seks po czterdziestce ale w pewnym wieku, faktycznie wszystko się zmienia. Chodzi o RPG oczywiście. A tekst ma dużo spostrzeżeń, które sam zauważam i które stosuję. I nie jest prosto grać, prowadzić i mieć stałą drużynę, gdy każdy ma swoje rodziny, dzieci, obowiązki i zobowiązania. Dlatego podejście do grania jest inne niż za studenckich czasów. Ech…

Z części stricte przygodowej jest kilka krótkich szkiców do SavageWorlds, dwa do Warhammera oraz dwa uniwersalne dotyczące rozpoczęcia przygód i superherosów. Nie jest to może wiele, ale na początek wystarczy. Czy dla każdego? Chyba tak. Nie da się zadowolić wszystkich i publikowanie czegoś dla konkretnego systemu jest ryzykowne. Najlepsze są scenariusze uniwersalne, choć te wyrastające ze specyfiki systemu i jeszcze dobre są szczególnie cenne. Mam nadzieję, że w następnych będzie coś o Cthulhu lub pokrewnych systemach opartych o horror. Wtedy będę mógł bardziej skorzystać z MiMa.

Powrót legendy wyszedł dostojnie, z nostalgią i nienachalnie. Nie było wielkiej pompy i zadęcia, nie było buńczucznych wypowiedzi i solennych obietnic. Jest za to solidny kawał czasopisma i zapewnienie, że na tym się nie skończy. Trzeba poczekać i dać szansę. I kupować. Bo bez naszego wsparcia w postaci zakupu MiM-a nic się nie uda. W czasach, gdy wszystko można ściągnąć z sieci, może to okazać się trudne. A potem ludziska się dziwią, że upadają gazety, że nikt nie wydaje książek, gier czy komiksów. To też znak naszych czasów. Pisałem już o tym w poprzednich numerach bloga i nie będę się powtarzać. Powrót legendy, choć udany, to nie powalił na kolana ani nie zgiął karków dla wszystkich niepokornych. To już zupełnie inne czasy i drugiego takiego MiM-a jak w latach 90 już nigdy nie będzie.

Zstępniak

Riese, Riese i po Riese. Szczerze polecam Riese, ten region i ten typ doświadczenia życiowego. Nie każdy musi lubić historię, mroczne kanały i wieczną wilgoć połączoną z zimnem, ale ci, którzy to lubią, to nie zawiodą się. Jeśli macie gdzieś w pobliżu równie ciekawe miejsce i chciałby się nim podzielić tutaj to proszę o info w tej sprawie. Im więcej nas tym większa szansa, że znajdzie się coś podobnego. A teraz już czas na odkopanie się spod sterty brązowych liści i czekanie na śnieg i mróz. Do przeczytania!

Vale!

One Response to “Numer 55: Olbrzym”

  1. twojtyp Says:

    Świetny artykuł :-) Również uważam, że Riese jest wyjątkowym miejscem. Zrobiło na mnie ogromne wrażenie.

Leave a Reply