11 sty 10

Numer 43 – Nie będzie podsumowań

Autor: Yarot | Kategoria: Licze ogólnie

Witajcie!

Święta, święta i po świętach. Minął też początek roku i od paru dni cieszymy się 2010 rokiem. Z tego też powodu, tak jak sugeruje temat tego wydania bloga, nie będzie podsumowań. Pewnie, można się pokusić o nie, ale po co. I tak o wszelkich rankingach, zestawieniach i sondach wiecie więcej niż ktokolwiek. Dlatego nie będę tu zaśmiecać podsumowaniami tylko skupię się już na tym, co najważniejsze.

W tym numerze będzie co nieco o graczach. To temat styczniowego karnawału blogowego i, tak jak poprzednio, umieszczam kilka słów na ten temat. Do tego niewielka notka o tym, co spowodowało, że mam tak niskie mniemanie o rocznych podsumowaniach i ostrzeżenie przed przygarnięciem potwora pod wspólny dach. Do tego stałe działy z jednym, przestronnym komentarzem do pewnej rekrutacji.  Zapraszam serdecznie.

Mimo, że nie będzie podsumowań, to od życzeń się tak łatwo nie wywiniecie. W tym nowym 2010 roku chciałbym życzyć Wam tego, co byście sobie sami życzyli. A jeśli nie macie teraz głowy do tego to podpowiem Wam co nieco: zdrowia, szczęścia, udanych rzutów na kościach, nigdy nie zawieszających się programów, zdania egzaminów i kolosów, dużo świetnej zabawy i niezapomnianych wrażeń, którymi będziecie mogli się podzielić ze znajomymi przy następnym Sylwestrze. Resztę dopowiedzcie sobie sami. Szczęśliwego Nowego Roku!!!

Rekrutacje (by wojto16)

[Scion] „Zaćmienie” Token proponuje wam sesję w mało znanym systemie Scion. Ogólnie chodzi o to, że bogowie istnieją i są (m. in.) Amerykanami. Wcielicie się w ludzi posiadających boskie pochodzenie często nie mając o tym pojęcia. Przed wami zaś Tytani, Cerber wraz z innymi mitologicznymi bestiami i panteon bogów z brodatym dziadem miotającym piorunami na czele. O trudach bycia półbogiem możecie się przekonać pod warunkiem posłania waszej boskiej genealogii do 28 lutego.

[DA] Pogoń – prędzej czy później musiało do tego dojść. Faurin proponuje wam sesję w świecie komputerowego rpg „Dragon Age”. Z tego co widziałem kątem oka akcja rozgrywać się będzie po wydarzeniach z gry.  MG czeka na kp do 15 stycznia.

[Autorski] Po tamtej stronie lustaMinty wymyślił sobie nowy, alternatywny świat, do którego zawitacie jako zupełnie normalni (lub też nie) ludzie. Na zgłoszenia czas macie do 24 stycznia.

[DnD 3.0] Na bezdrożach ciemności – znaczy się przez Whitera snuta opowieść o złych siłach, co swe macki oślizgłe ku zakonowi, przez święty ogień ogrzewany, wyciągnąć raczyły. Tylko wy najmężniejsi spośród mężów i niewiast mogą tę ohydę posłać do piekła, z którego wbrew boskim prawom wychynęła. Czyje serce czyste, ciało silne, a umysł bystry niczym nurt rzeki niechaj stawi się do 15 stycznia.

Być jak Robin Hood– by Lady Mar… no, Lady. Wprawdzie sesja będzie miała niewiele wspólnego z legendą o słynnym banicie, ale istnieje pewne podobieństwo. A konkretnie akcja rozgrywać będzie się w lasach Sherwood, a rozpocznie w lochach Nottingham. Rekrutacja trwa do 17 stycznia.

[Wampir: Mroczne Wieki] W imieniu Władcy – Konstantynopol Nocą Aschaar sprasza was na krwawą libację w realiach historycznych, a konkretnie to w średniowiecznym Konstantynopolu wieku XIV, w którym nieoficjalną władzę sprawują klany wampirów. Termin zakończenia rekrutacji to 31 stycznia.

[CP2020] Good Night…WR-03.LAW majk ma dla was sesję rozgrywającą się w „cyberpunkowej” nierzeczywistości. Miejscem akcji będzie tytułowe miasto WR-03 zbudowane na terenie dawnej Polski. Jest to jedno z największych miast kontrolowane przez organizacje przestępcze. Rekrutacja do 20 stycznia.

[WFRP 1,5] „Wróg wroga jest moim wrogiem” W. wrógVist tworzy nową, mroczną sesję w świecie Warhammera. Wyjątkowo szczególny nacisk zamierza kłaść na realizm tej sesji (słowo „realizm” dziwnie brzmi w kontekście sesji fantasy).

[Nobilis] Wieczór i Poranek Geduin zaprasza do udziału w sesji, która dowodzi słuszności poglądu filozoficznego, jakoby wszystko co nas otaczało posiadało duszę. Powstało już o tym wiele filmów (m.in. „Toy Story”). W świecie Nobilis tylko ludzie z odpowiednimi mocami mogą sobie pozwolić na wejrzenie w głąb duszy swojego samochodu (dla przykładu). Kogo będziecie ogrywać chyba nie muszę dodawać.

[Storytelling] Drogocenna przesyłka – klasyczna sesja fantasy echidny z ludźmi, elfami i krasnoludami w rolach głównych. Waszym głównym zadaniem jako najemników będzie eskorta pewnej dziewczynki w celu uchronienia jej przed tragicznym losem. Termin mija 31 stycznia.

[survival storytelling +18] Aliens origins – to nie będzie opis rekrutacji, ale kilka spostrzeżeń do których zmusiła zarówno ona jak i same komentarze do sesji. Dotyczą oczywiście spamowania na forum i tego, co jest spamem. Wałkowane było to już niejednokrotnie i niestety pewnie będzie jeszcze będzie. Od zawsze istniał ten problem(?), który tak naprawdę wyjaśnia jedno – moim zdaniem – dość oczywiste stwierdzenie: forum to nie czat. Właśnie. Od tego jest gg albo inny, popularny komunikator. Po co pisać w rekrutacji czy komentarzach, że już niedługo zacznie się sesja, że dobrze jest mieć murzyna w drużynie czy inne pytania o to kiedy się to wreszcie zacznie. Jeśli jest to zebrane w kilka postów – ujdzie. Jeśli przy okazji jeszcze coś się napisze odnośnie sesji, prowadzenia, klimatu, świata – ujdzie. Jeśli faktycznie występuje problem i chce się o nim napisać – ujdzie. Ale jedno zdaniówki o tym, że będzie się fajnie grać bo właśnie obejrzałem „Aliens”? Pal licho – to też by przeszło! Ale pisać w takim stylu (nie mówię, że tylko o tym) przez 50 postów? Zamiast tracić czas na pierdoły można te 50 postów przeznaczyć na posty do sesji. Od razu byłoby treściwiej, akcja by się posunęła do przodu i sesja nabrałaby rozpędu (a posiadanie 50 postów na starcie dla sesji to jest niezły wynik).

Oczywiście już w komentarzach padło kilka uwag odnośnie forum, obsługi i tego, jak jest kiepsko bo się wszystko sypie. Każdy zna regulamin, a przynajmniej zadeklarował jego znajomość. To po co uwagi odnośnie czepiania się obsługi do komentarzy? Jak pisałem wyżej – też jesteśmy użytkownikami forum, gramy i czytamy. Pewne zachowania, choć mogą być dyskusyjne w świetle regulaminu są puszczane, ale jeśli ktoś przegina, to niech nie spodziewa się, że nie będzie reakcji. Silnik forum i serwer na którym ono się znajduje jest taki a nie inny. Stać nas w tej chwili na takie opłaty i na taki serwer. Jeśli chcecie mieć szybszy i umożliwiający pisanie 100 postów dziennie do komentarzy w sesji – proszę bardzo. Tylko czy uzbieramy na taki? Wszystko dyktuje ekonomia, która leży u podstaw wszystkiego. Brutalna rzeczywistość ciągle limituje nasze hobby i tego się nie zmieni. Im więcej spamu, który nikomu nie służy (albo może służy, ale 2 czy 3 osobom), zabiera miejsce dla innych, którzy chcieliby napisać post do sesji. Potem mamy do czynienia z czymś takim jak „tradycyjny sobotni pad” czy inne takie rzeczy. Faktem jest, że porządki na serwerze zaburzają działanie forum. Na to wpływu nie mamy. Mamy za to wpływ na zawartość forum, by te porządki trwały jak najkrócej. Nie chcę, by zaraz dopatrzono się w tych słowach tego, że lepiej nie pisać i będzie spokój. Chodzi mi o pokazanie czegoś innego. Właśnie pisać i to dużo. Ale niech to będzie pisanie z sensem. Im więcej takiej pisaniny tym większej liczbie osób będzie się chciało tu wracać i czytać o tym. Będą się starały by to nie zniknęło i każdy poczuje, że od niego zależy być albo nie być dla forum. A czy komuś będzie zależało by czytać opowieści o kogoś kłopotach w szkole, radości z kobiety w drużynie czy kawałach o murzynie?

Uff… To wszystko w tym temacie. Po raz kolejny i pewnie nie ostatni. Oby tylko zdarzyło się to za dłuższy czas.

Wszyscy jesteśmy graczami

Dawno temu, gdy wymyślono zabawę fabularną, ścisły podział na graczy i Mistrza Gry zagościł na dobre w kanonie gier fabularnych. Obie strony, choć każdy podręcznik podkreśla, że nie można tego rozpatrywać w kategoriach stron konfliktu, cechuje zupełnie inny zestaw umiejętności i talentów, którymi trzeba się wykazać. To, co będzie zaletą gracza może stać się przekleństwem Mistrza gry i na odwrót. Mistrzów zostawiam w spokoju a graczy trochę pomęczę. Oczywiście mam na uwadze gracza klasycznego, bez naleciałości nowofalowych dziwności i wprowadzanych zaburzeń konwencji. Jest to konieczne zastrzeżenie, bowiem nowoczesny gracz często musi być też MG, co już jest chore, ale to wymóg ostatnich lat i efekt znużenia konwencją. Indie zostawmy w Azji i spójrzmy na szarego gracza.

Trudno jest jednoznacznie napisać kim jest gracz i co powinien potrafić. Jest to w dużym stopniu zależne od systemu, w jakim się gra i sposobu prowadzenia przez MG. Jeśli do tego doda się jeszcze indywidualne cechy danej osoby to dostaniemy w zasadzie tyle graczy ile jest ludzi grających w gry fabularne. Dlatego od zawsze istniały opracowania, często karykaturalne i prześmiewcze, gdzie pokazywano typy graczy. Oczywiście w większości były to typy i osobowości ludzkie tylko przełożone na grunt fabularny. To mogły być równie dobrze zestawienie dotyczące typów pracownika w korporacji czy taksówkarzy w firmie przewozowej. Osobiście lubię czytać takie zestawienia, bo mogę porównać jakimi ludźmi są moi gracze, ale jakimi są graczami? Tego już się nie dowiem nie grając z nimi. Osobowość wpływa na granie i tworzy unikalność danego gracza, ale pewien zestaw cech jest potrzebny by móc stać się graczem. I to właśnie o nich chciałbym napisać parę słów.

Gracz musi być przekonujący. Jego postać powinna tak się zachowywać i działać, by jej działania nie dziwiły innych i były naturalne. Jeśli postać ma być szokująca niech taka będzie, ale gracz musi przekonać innych graczy i samego MG, że to jest właściwe dla jej postaci i potrafi przekonać innych swoimi czynami i postępowaniem. To wymaga aktorstwa i znajomości reszty grupy, ale trud włożony w przygotowanie pod tym kątem będzie opłacalny. Wszyscy będą wiedzieć kim jest postać i na co ją stać. Najlepiej sprawdzić to na dość prostym przykładzie. Jeśli gracz stwierdzi, że jego postać reaguje na jakieś stwierdzenie – niekoniecznie obraźliwe. Okaże to kilka razy podczas przygody i inni będą wiedzieć, że postać tak reaguje. Wtedy podczas kolejnego zdarzenia, gdzie pada to stwierdzenie z ust NPC, wszystkie głowy graczy (i zarazem postaci) spoglądają na tą jedną. Jeśli nie zawiedzie, będzie to świadczyło, że postać i gracz są dobrani idealnie. Może nie dobrani, ale gracz czuje postać i potrafi być wiarygodny. Jeśli zawiedzie, inni będą wiedzieć, że to tylko przelotna fanaberia gracza (nie postaci) i szybko przejdą do szarej rutyny grania.

Gracz musi być czujny. Nie chodzi tu o gotowość do walki ale o reagowanie na zdarzenia podczas sesji stosownie do sytuacji. Powinien mieć przegląd sytuacji i wiedzieć, co się dzieje. Znam bardzo wiele graczy, którzy zaczynają sobie coś czytać lub robić cokolwiek innego, gdy akcja będzie przy kimś innym. Gdy nastąpi wtedy gwałtowny zwrot, to zwykle inni szturchają takiego delikwenta i mówią „to leć na niego bo nas pozabija!”. Taki gracz, wyrwany z letargu, patrzy w panice na resztę i zaczyna się wtedy – „na kogo? co się dzieje?”. Czasami na sesji dochodzi do sytuacji, gdzie faktycznie żadna z postaci nie wie, gdzie są i co robią pozostałe. To jest wtedy dopuszczalne i jest elementem gry. Podczas gdy takie gapiostwo jest tylko i wyłącznie błędem gracza. To komplikuje życie MG oraz innych graczy, nie mówiąc już o zniszczeniu klimatu. Czujność gracza to umiejętność dostrzegania momentów w przygodzie, gdzie MG liczy na jakąś inwencję ze strony gracza. Nie mówi wprost, by ten opowiedział o swoich czynach pod rządami monarchy, ale między wierszami kwestii NPCów czy opisu takie zachowanie by chciał widzieć. To jest tylko i wyłącznie pomoc dla MG czy dla innych graczy, bo przymusu nie ma. Jednak jeśli ktoś gra bardem, to musi się liczyć z tym, że czasami jakiś wierszyk trzeba zadeklamować czy opisać czyny słynnego kogoś. Oczywiście MG może coś takiego zlecić, ale to już nie jest granie postacią tylko mechaniczne spełnianie wymogów przygody. To też jest miłe, gdy w taki pozytywny sposób zaskakuje się MG i zaczyna się rzeczonym bardem opowieść o kimś, kogo Mistrz nawet nie zna.

Gracz musi mieć wyobraźnię. Niemal oczywista oczywistość. Tylko że czasami się o tym zapomina. Celowo nie napisałem o tym na początku, bo wyobraźnia nie zawsze jest dobra dla gracza i jego postaci. Ale dopiero połączenie jej z przekonywującym prowadzeniem postaci i sprytem daje niesamowite połączenie. Wyobraźnia to ta cząstka gracza, która ma zaskakiwać podejściem do sytuacji, sposobem rozwiązywania konfliktów oraz zastosowania cech i umiejętności postaci do jej codziennego życia. Wyobraźnia to również adaptacja gracza do zdarzeń i reagowanie na nie tak, jak to wynika z koncepcji postaci a nie z podejścia gracza. To bardzo ważne by móc odróżnić to, kim jest gracz od postaci. Z mojego doświadczenia wynika, że gracze tworzą postać odpowiadającą im charakterologicznie, bo łatwiej wtedy wczuć się w nią. Tym samym jest łatwiej przewidywać pewne reakcje i kontrakcje. Im dalej postaci od gracza, tym większy jest wymagany udział wyobraźni.  Grałem kiedyś z jednym kumplem, który fenomenalnie odgrywał barbarzyńcę. W zasadzie był tym, za kogo uważamy barbarzyńcę i po kim można spodziewać się takich, a nie innych zachowań. Pewnego razu, z racji swoich umiejętności tropienia, cichego chodu i ukrywania się został wysłany na wzgórza, by znaleźć obóz wroga i zobaczyć co tam w nim jest. Oczywiście poszedł i oczywiście wrócił. Jednak kiedy przywódca zapytał się o liczebność wroga, zapadła konsternacja. Barbarzyńca pokazał palec, potem pięć palców a potem zatoczył koło i powiedział „dużo”. Próbowano wyciągnąć od niego tą informację innymi sposobami, ale się nie udało. Grał barbarzyńcę do końca i nie mógł po prostu sobie wyobrazić (co akurat świadczyło o ogromnej wyobraźni) liczby czy coś policzalnego. Prosty świat barbarzyńcy boleśnie nam wtedy było odczuć, gdy ruszyliśmy na wroga licząc na „dużo”. Jednak to „dużo” było znacznie większe i musieliśmy uciekać. W tym jednym przykładzie widać było wszystkie przymioty gracza, którymi powinien się wykazać. Z jednej strony bez dwóch zdań wiedzieliśmy, że mamy do czynienia z barbarzyńcą. Każdym swoim ruchem, wypowiedzią i tym, co robi dał nam to odczuć. Wykazał się czujnością, bo wiedział, że informacja o liczebności wroga będzie kluczowa dla drużyny. Wiedział, że musi być do końca barbarzyńcą a powodzenie misji musi zależeć od działań POSTACI a nie gracza. Przecież o ileż łatwiej było odegrać to, co zrobił a potem po cichu powiedział „200″. To już nie to samo i kumpel dobrze o tym wiedział. I wreszcie wyobraźnia, że potrafił w taki sposób oddać to, że nie zna liczb i nie może ich nawet sobie w głowie przedstawić. Po sesji mówił wtedy, że MG powiedział mu ile mniej więcej widzi żołnierzy by dobrze to sobie wyobraził. Zatem wiedział wszystko, ale przekazał to nam jak barbarzyńca a nie jako Krzysiek. Na koniec tego przykładu powiem, że kumpel studiował matematykę stosowaną i pojęcie o liczbach miał jak mało kto.

Gracz  musi chcieć się bawić. Nie wiedziałem jak to napisać, ale pewnie czujecie o co chodzi. Gracz idąc na sesję musi wiedzieć, że idzie tam dobrze się bawić. I to nie tylko on sam, ale i reszta drużyny. Musi czuć to i być świadomy, że inne nastawienie podczas sesji od razu wyjdzie i może skwasić całe granie. Jeśli ma się doła to często sesja pomoże, bo inni rozweselą, zapomni się na parę godzin o problemach. Jednak jeśli trafi się większa sprawa lub większość będzie myślami gdzieś indziej, to lepiej wtedy odpuścić niż robić coś na siłę. Brutalna prawda jest taka, że zwykle skoro doszło już do sesji (a gra się raz w miesiącu) to trzeba to rozegrać. Brak czasu wymusza takie podejście i korzystanie z okazji nawet jeśli będzie to fatalne w skutkach. Skwaszony gracz nie będzie aktywny na sesji a jego postać apatyczna i nieobecna. Jednym takim podejściem można zburzyć wszystko to, na co się pracowało przez 10 poprzednich sesji. I dlatego często decyzja o graniu będzie bardzo ciężka, ale za to oszczędzi sporo rozczarowań. Podczas moich gier tylko trzy razy spotkałem się z takim podejściem. Raz to ja sam nie chciałem grać a raz inni gracze. Przegadaliśmy to i zdecydowaliśmy nie grać w jednym przypadku a w pozostałych ograniczyć postać gracza w klasyczny sposób (chwilowa niedyspozycja dietetyczna). Na dobre to wyszło bo nikt się więcej nie męczył a sesje wyszły nawet niezłe. To też jest coś więcej niż tylko odczuwanie dobrej zabawy, ale umienie jej docenić. Gra się przecież nie tylko dla siebie, ale i dla innych. Zapomnienie o tym to pierwszy i często ostatni krok do rozpadu drużyny.

Pewnie można jeszcze więcej pisać o graczach, ale te główne cechy wydają mi się najważniejsze. Reszta to będzie pochodna tego, co napisałem. I jeśli Mistrz Gry trafi na takich graczy, to może mówić o szczęściu. Jeśli choć jeden z tych elementów będzie zachowany, to też nie jest źle. Tak jak nie ma ludzi doskonałych, tak i nie ma graczy doskonałych. Nawet nie ma się co silić na perfekcję tylko być sobą i dobrze się przykładać do postaci. W końcu to jest gra fabularna, gdzie jest fabuła i są aktorzy, którzy ją ciągną do przodu. Ważne aby sesja się podobała wszystkim. Jeśli ktoś za bardzo odstaje i reszta nie czuje się z tym komfortowo, to trzeba coś zmienić by tak nie było. Dogadanie się w tych kwestiach jest bardzo ważne i pozwoli uniknąć na przyszłość problemów. A teraz na to wszystko nałóżcie sobie te wszelkie zestawienia dotyczące typów graczy – od munchkinów po szczególarzy. Nie ma w tym nic złego o ile nie wypacza to którejś z cech gracza. Przecież odtwarzanie munchkina jako postaci jest wyzwaniem i może bardzo fajnie wyjść. Jeśli zaś będzie to dotyczyło gracza, który kosztem postaci chce mieć wszystko – to już raczej cecha charakteru postaci, która może zepsuć innym grę.

O graczach to już wszystko. Celowo nie pisałem o tym jak być dobrym czy złym graczem. Wszystkie cechy wymienione przeze mnie czynią z osoby gracza, ale nie mówią, czy będzie on dobry czy zły. Między wierszami pewnie każdy i tak odczyta to jako spis wszystkiego, co dotyczy dobrego gracza. Tylko, że nie zawsze tak jest, że to się sprawdza. Ktoś może podchodzić do gry czysto intuicyjnie i być lepszy w prowadzeniu postaci niż niejeden wyjadacz. Pewnie z czasem sam zrozumie, że bez wyobraźni daleko się nie zajedzie, ale początki mogą być bardzo różne. Chciałem też uniknąć szufladkowania graczy, czego dobrym przykładem są wspomniane typy graczy. Często typ może wynikać z charakteru postaci a nie z gracza i z masy innych czynników. Wrzucanie go do jednej czy drugiej kategorii jest niesprawiedliwe i często może prowadzić do uprzedzeń. I tyle w tym temacie. O Mistrzu może kiedy indziej – zależy kiedy i gdzie zatrzyma się karuzela blogowego karnawału. Uwagi mile widziane – jak zawsze i nieustająco.

Ostrzeżenie

Już ciemno za oknem i tylko blask monitora oraz ciche chrapanie z pokoju świadczą, że dom jeszcze żyje. Piszę te słowa jako ostrzeżenie dla tych, którzy nieopatrznie zrobią ten krok, co ja i przyjmą pod swój dach bestię. Dla mnie nie ma już ratunku, ale Ty, który czytasz to w tej właśnie chwili, masz jeszcze szansę. Zaklinam się na wszelkie świętości – nie przyjmuj tej istoty pod swój dach jeśli chcesz mieć spokojne i godne życie. Nasłuchuję, czy nie idzie. Potężne pazury klekoczą na drewnianych panelach, wywalony czerwony jęzor oraz białe kły błyskają z daleka. Na szczęście teraz śpi i tylko słychać chrapanie z głębi mieszkania. Kim jest bestia? Bassetem…

Już widzę te uśmieszki i kiwanie głowami z politowaniem. „Bestia?! To śliczne stworzonko z niesamowicie długimi uszami i najsmutniejszymi oczami na świecie?” Gdybyście wiedzieli ile razy to już słyszałem. Nie chce mi się za każdym razem udowadniać, że to diabeł wcielony i zło w najczystszej postaci. Zamiast tego widać czarnego, długiego psa z uszami do ziemi. Usiądzie na tyłku i zacznie się patrzeć na swoją ofiarę. I w tym momencie jest już za późno. Na cokolwiek.

Tak, bassety to bestie i każdy, kto się zdobędzie na ten czyn i będzie chciał dzielić z nim swoje życie, niech się poważnie zastanowi. Och, ileż razy wyrzucałem sobie, że nie zrobiłem tego, co trzeba było zrobić, jak tylko czarna futrzana kulka zawitała pod mój dach. Czułem bijące od niej zło, ale reszta domowników nie miała nawet szansy na obronę przed aurą bestii. Wpadli od razu po uszy zapominając o wszystkim. I nawet moje ciche protesty nic nie dały. Teraz już wiem, że przegrałem z jedną z najpotężniejszych broni arsenału basseta – wygląd zewnętrzny.

Każdemu basset kojarzy się dość jednoznacznie – długie uszy, smutne spojrzenie, poruszanie się wskazujące na totalną ociężałość i tumiwisizm psa. Jeśli choć raz pomyślisz o tej bestii w ten sposób to już jesteś przegrany. Tak nie wolno! Kilka faktów z życia bassetów – biegają bardzo szybko, stosując uniki i w razie czego masę swojego ciała. Skaczą nieprawdopodobnie wysoko – stół na wysokość metra do półtorej metra to dla niego pestka. Maksymalny zasięg zgarniania żarcia z dowolnego miejsca od podłogi liczy się od końca ogona wyprostowanego do czubka języka wysuniętego z uzębionej paszczy. Uścisk szczęk – wierzcie mi, to boli. Zajadłość, zapamiętywanie miejsc i zdarzeń wygodnych dla basseta – rewelacyjne. Jeśli nie wiesz, że coś może być jadalne, to basset szybko pokaże ci co to może być.

Och! Sami widzicie, to bestia. Napędza ją tylko jedna siła – żarcie. Zrobi dla niej wszystko. Dosłownie. Za żarcie gotowa jest oddać swoje uszy, które nie są małe. Żarcie może być ściągnięte ze stołu w tempie błyskawicy. Jeśli osoba pilnująca zakłada, że to TYLKO basset, to śmiało można założyć, że coś padnie łupem bestii. Co ciekawe – zawsze atakuje cele największe. Mniejsze rozgarnia łapami i spycha ciałem czyniąc jak największe zamieszanie. Jeśli dużego nie upoluje, to pozostaje jeszcze bardzo dużo innego żarcia dookoła. Widziałem kilka takich akcji i powiem wam, że to jest niesamowite. Moje życie już nigdy nie będzie takie samo.

Całe ciało basseta jest przystosowane do polowania i do zdobywania żarcia. Długi język potrafi wypić cały sok z butelki. Potężne i krótkie łapy są nieocenione na spacerach, gdzie je się wszystko i dużo. Czego nie można odszukać, trzeba wygrzebać a potem zapierać się łapami, by nachapać się zanim zostanie się odciągnięty. Żelazny żołądek potrafi przetrawić lub wydalić wszystko, co przejdzie przez paszczękę – do skarpetek po skórzane obroże nabijane ćwiekami, igły, resztki słoika, śruby, gumowe rękawiczki, torebki foliowe, opakowania po CD i inne. Gruby i mięsisty ogon – do sterowania ciałem podczas biegu i zapierania się podczas ciągnięcia. Ostre zęby – co trafi w paszczę, tego nie popuści. Zamknie oczy, zewrze szczęki i nie popuści. Jeśli coś wydrzesz z pyska basseta, to już nie będzie to to samo czym było.

Chciałem też oddać tą bestię do profesjonalnych treserów. O ma naiwności! Myślałem, że będę miał spokój. Oczywiście źle myślałem. I to nie chodzi o to, że trening nic nie dał. Chodzi o to, że treningu nawet nie było. Każdy z treserów, z którymi rozmawiałem, śmiał się głośno gdy dochodziło do wymienienia rasy psa. Spokojny i opanowany ton głosu od razu przechodził na wyższe rejestry i dało się wyczuć ostrożność. Bestia ta może być szkolona tylko w stadzie – tak usłyszałem. A że na stado bestii mnie nie stać (zarówno materialnie jak i psychicznie) odpuściłem szukanie trenera. Znów zostałem sam ze swoją bestią. Siedzi zawsze w progu pokoju i śmieje się do mnie. Śmieje się autentycznie. Wie, że nie wygram. Wie, że jeśli ona nie działa na mnie, to będzie działać na innych tak, by oni wpłynęli na mnie. To ona tresuje nas a nie my ją. Wie dokładnie co zrobić, by dostać przekąskę. Wie dokładnie jak się ułożyć w kojcu i maksymalnie uśpić potencjalną ofiarę niewinnym wyglądem, spojrzeniem oraz wewnętrzną słodyczą. Ona to wszystko doskonale wie. To w końcu bestia.

Klawiatura cicho stuka. Za ścianą śpi bestia. Będzie spać całą noc by nad ranem zbudzić mnie wyciem i wzrokiem głodnego psa. Robi to z satysfakcją i ona wie, że ja to wiem. To taka nasza mała tajemnica. Teraz to już chyba ją zabiorę do grobu. I aby nikt nie popełnił tego samego błędu – zastanówcie się nad tym, czy chcecie basseta pod swoim dachem. Jest tyle innych, ładniejszych i spokojniejszych ras na świecie. Naprawdę nie musicie brać akurat tej najgorszej, najbardziej plugawej i niepokornej. Zważcie me słowa i wspomnijcie czasami, gdybym się długo nie odzywał. Tylko tyle mi zostało bo na ratunek jest już za późno.

Z serii “Yarot prawdę Ci powie”

Erpegowiec Metalowiec odcinek 29: „Najlepsze w 2009…”

Ave!

Zewsząd atakują nas ostatnio podsumowania roku, które wyłaniają rozmaite TOP5, TOP10, „Najlepsze w…” albo inne „10 najśmieszniejszych…”. Koniec roku i początek nowego sprzyja takim działaniom i naszej naturze, która lubi mieć podsumowane to, co już było i snuć plany na przyszłość. Gdzie się człowiek nie obróci to jest atakowany rozmaitymi plebiscytami, ankietami oraz podliczeniami w rozmaitych branżach. I pewnie by mnie to obchodziło tyle, co właśnie topniejący śnieg za oknem gdyby nie drugie zdarzenie, które miało ostatnio miejsce – obejrzałem „Bękartów wojny”. Zaraz potem trafiłem na podsumowanie najlepszych filmów w 2008 roku i nie wytrzymałem.

Wiadomo, że każda lista typów (zarówno najlepszych jak i najgorszych) to spojrzenie piszącego i jego prywatne zdanie, z którym zgadzać się nie trzeba. Jednak niektóre osoby lub instytucje mają większy wpływ na innych pokazując swoje zdanie niż zwykły Kowalski, który mówi, że nic mu się nie podobało. Nie chcę tu pisać o odpowiedzialności takich ludzi za swoje sądy, bo nie o tym tutaj. Choć może pośrednio i o tym. A głównie o „Bękartach…” i ich pierwszym miejscu w rankingu TOP10 zrobionym przez portal Onet.pl. Wiem, wiem – onetu się nie czyta. Zwykle patrzę jedynie na komentarze mając niezły ubaw z niektórych wpisów. Jednak jak zobaczyłem to podsumowanie, zobaczyłem „Bękartów…” na pierwszym miejscu i mając w pamięci dopiero co obejrzany film – coś we mnie strzeliło. Strzyka do dziś, ale już mi lepiej :)

Jak już wynika z kontekstu – nie zgadzam się z tak wysoką pozycją „Bękartów…”. Ba, nie zgadzam się z tym, co przeczytałem w samej recenzji, bo brzmiało to niemal jakby ktoś doznał co najmniej objawienia podczas oglądania. Korci mnie, by wrzucić tu te słowa, ale umieszczę tylko część z nich. „Bezapelacyjnie najlepszy film roku 2009″, „Scenariusz, dialogi, bohaterowie – rewelacja. Aktorzy zespołowo – bomba. Christoph Waltz jako pułkownik Hans Landa – mistrzostwo świata, niezapomniana kreacja. Brad Pitt – super, jak zawsze, szczególnie gdy mówi po włosku. Poczucie humoru – klasa: cynizm i skecze sytuacyjne. Zaplecze rzemieślnicze – montaż, kostiumy, rekwizyty – na piątkę z plusem i z metką „kultowe””, „sekwencja w barze, która powinna trafić do podręczników historii kina, reżyserii i scenopisarstwa”, „”Bękarty wojny” są zaczepne, charakterne, rozrywkowe, dowcipne i nostalgiczne. Mieszanka wybuchowa i niepowtarzalna, jak nic zasługująca na zachwyty widzów i krytyków”.

Nie dałem rady po przeczytaniu tego podsumowania na Onecie. Śmiałem się chyba z 5 minut a potem poczytałem komentarze. Znów zabawy było na kolejne 10. Nie to, że by nie było. Tarantino to mega zakręcony reżyser i bardzo mi się podoba. No, może podobał. Jego „Rezerwowe psy” i „Pulp fiction” to mieszanka, która „Bękartów…” miesza z błotem i tylko powinna zawstydzać Quentina a nie przydawać splendoru. Kultowe sceny, dialogi? Śmiech na sali. W zasadzie poza udawaniem włoskiego przez Pitta to wszystko inne jest mierne. Sceny niepotrzebnie przedłużane są nudne i schematyczne do bólu. Fakt, człowiek czeka z niecierpliwością na stwierdzenie, czy bohater już pogrzebał się w swoim udawaniu czy nie. Te słynne budowanie napięcia w „Bękartach…” to właśnie ten sam, ograny schemat. Wiemy, że wszyscy kłamią – jest tylko kwestia kiedy i która ze stron pęknie.

Same „Bękarty…”, w moich oczach,  spotkał los taki sam, jak Harrego Pottera. Jeśli coś próbuje się mi wcisnąć na siłę mówiąc, że to jest arcydzieło, to się zjeżam. Już jeden z polskich klasyków pisał, że Słowacki dobrym poetą był i basta. Idąc tym tropem, wszystko co wyjdzie spod pióra Tarantino jest zaraz objawieniem i niemal świętem kina. Wątpię w to szczerze. Wspomniane przeze mnie filmy przynoszą chwałę reżyserowi, ale jednocześnie boleśnie pokazują na każdym kroku, jak kiedyś robiło się filmy. „Kill Bill” to odcinanie kuponów po „Pulp fiction” – jeszcze ta sama stylistyka i ten sam styl. „Bękarty…” to coś innego – od sposobu kręcenia po tematykę. To już nie jest odcinanie, bo wszystko zostało ucięte. To raczej eksperyment, którego nie kupuję.

Będę podkreślać, że to mój punkt widzenia. Tym bardziej, że wielu moich znajomych jest zauroczonych filmem. Ich prawo, bo przecież każdy przeżywa go na swój sposób. Od dawna nie kłóciłem się z nikim o sam film, bo o gustach się nie dyskutuje. Dlatego też tak bardzo dotknęła mnie ta ocena. Bo przecież to nie moja ocena tylko jakiejś pani, której „Bękarty…” zesłały niebiosa. Skoro ktoś chce być obiektywny i fachowo ocenić pracę reżysera i aktorów, to niech to robi właśnie przez pryzmat wiedzy o filmie i znajomości konkurentów. Gust to zły doradca i ocena filmu na jego podstawie to tylko kolejny ranking TOP10, ale bardzo prywatny i osobisty ranking. Z rzeczowością ma on mało wspólnego.

Gdyby film nakręcił jakiś nowicjusz, to pewnie przeszedł by bez echa. Nikt by o nim nie wspominał i trafiłby od razu do dystrybucji DVD zamiast do kin. Jednak marka, jaką ma Tarantino, to magnes dla milionów. Każdy obejrzy w ciemno wszystko to, co ukaże się w kinach. A wtedy wypada pocmokać i z uznaniem kiwnąć głową, że dobre i takie super. Ja tego nie kupuję i pewnie już nigdy nie kupię. Film jest przyzwoity ale bez rewelacji. Objawieniem roku nie jest – zarówno kunsztu aktorskiego jak i scenografii. To, co błyszczy to faktycznie postać Lando tylko że końcówka zabija wszystko to, co mi się w nim podobało. Druga rzecz, a w zasadzie scena, to przygotowania właścicielki kina do imprezy – gdy ubrana w czerwoną sukienkę maluje usta i oczy a wcześniej czeka w oknie. Poetyka tej sceny powala trzy razy mocniej niż słynna scena w barze.

Znów muszę czekać na film Quentina. Ciekawe, ile tym razem przyjdzie mi obejrzeć jego „filmów” by trafić na ten właściwy.

 Vale!

Wywiad z LIczem

Zabrakło czasu na zebranie się i odezwanie do kogokolwiek, by przeprowadzić wywiad. Jeśli jest ktoś chętny do roli wywiadowcy by rozmawiać częściej z naszymi LIczami, to zapraszam. Póki co, wywiad będzie gdy czas na to pozwoli. Obrazków też Wam nie dam, bo już i tak sporo ich jest a nie mogę przyzwyczajać do takich ilości, bo potem będziecie chcieli więcej.

Newsy

Kolejna garść newsów czyli tego co dzieje się na forum w części poświęconej dyskusjom. Oczywiście przepuszczone przeze mnie czyli filtr dziurawy jak rzeszoto. Zapraszam.

Konwenty.

Zapowiadania Fantazjada 2010. 3-6 czerwca w Srebrnej Górze jest ciągle na tapecie.

W Poznaniu będzie miał miejsce Festiwal Kultury Komiksowej Ligatura w dniach 4-7 lutego 2010. Festiwal jest międzynarodowy i zapowiadane są wystawy i prezentacje komiksów z całej Europy Środkowej.

Stary port – to śląski konwent dla wszystkich graczy i mistrzów. Bez prelekcji, bez wykładów i przykładów – samo granie i przygoda. Wyskrobcie 3 zeta i na 6 lutego zjeżdżajcie do Gliwic. Warto! Będzie Trzewiczek!

CoolKon – to marcowa propozycja Wrocławia (5-7marca), rasowy konwent, masa spotkań, grania, wygłupów i poznawania nowych ludzi.

I alternatywa dla Warszawy – Avangarda organizuje w DK Rakowiec miejsce do grania we wszystko co jest na papierze lub tekturze a także ma figurki. Spotkania mają odbywać się w środy (bitewniak) oraz soboty (gry RPG i planszówki). Więcej TUTAJ.

W „Rozmowach ogólnych” temat o graniu przez skype`a, znów uwaga do tworzenia postaci oraz kilka propozycji na bycie kimś innym w świecie fantasy niż mechanikiem, uczniem czy księgowym w realu (choć w Realu też może być). Całość zamyka cała prawda o Avatarze i sztuce pisania scenariusza filmowego.

W dziale „DnD i d20″ podbicie ankiety na temat najpopularniejszych ras. I choć w DnD ras jest multum to pierwsza trójka jest niezagrożona – Ludzie, Krasnoludy i Elfy.

W Warhammerze zimowy spokój…Odkopany jeden temacik z magią w tle i walącą się świątynią.

Świat Mroku również zapadł w sen zimowy i przykrył się warstwą śniegu. Zaledwie jeden wpis o „Iluzjoniście”.

Postapokalipsa rozgorzała informacją o figurkowej Neuroshimie czyli Neuroshima Tactics. Moloch wreszcie się odkuje za to bicie go fabularnie…

Dział historyczny – co bym nie pisał nowego, to zawsze tam się coś dzieje. Nieustająco. Oto co tym razem:

„Wiek XVII w obrazach”, „Konkurs „Przez epoki” listopad – grudzień 2009”, „Konkurs II Wojenny, ”Ciekawe zdjęcia”, „[Dzikie Pola] Bigos staropolski albo wszelkie rozmaitości szlacheckie”, „Ciekawostki i anegdoty (nie)całkiem historyczne”, „Zamachy które zaważyły (badz mogły zaważyć ) na losach świata”, „Stare mapy, plany”, „Czasopisma historyczne”, „Nowości wydawnicze, recenzje…”

I jeśli chodzi o „dzianie” się to pewnie bywalcy działu zauważyli dyskusję w temacie technicznym o nazewnictwie sesji i ujednolicaniu nazw. Idea słuszna i większość udzielających się Mistrzów poparła te zmiany. Nie wszystkim się to podobało a sama dyskusja wymagała interwencji moderacji. Dlaczego tak trudno czasami dojść do kompromisu? Przecież samą postawą na „nie” nic się nie osiągnie. Poza tym, jak słusznie zauważono, zmiana dotyczy jedynie nazewnictwa a nie samej ingerencji w sesję. Sama sprawa wyszła poza dział – zupełnie niepotrzebnie. Szczególnie, że użyto słów niekoniecznie właściwych. Oby dział rozwijał się dalej i takie sprawy nie miały już miejsca.

W „Autorskich” uzupełnienie kolejnej ankiety – tym razem na temat budowy własnego świata w wybranych realiach. Cudu nie ma i prowadzą dwa settingi – dark i heroic fantasy.

Pozostałe systemy – chwila dla Wiedźmina i zapytanie o mechanikę.

I wreszcie „Artykuły” – temat o przyszłości RPG nadal aktualny i chyba trzeba go będzie tutaj gdzieś jeszcze umieścić, bo jak widać sporo kontrowersji. Oraz opowiadanko „Elena” pióra (albo raczej klawiatury) amenarhi. Opowiadanie wydaje się być niedokończone, ale dla miłośników Starego Świata może być ciekawe. Na szczęście jest sprawnie napisane więc nie trzeba walczyć z tekstem, by go odczytać właściwie.

Oczywiście nadal trwa akcja zbierania pieniążków na serwer. Do końca stycznia trzeba zebrać co nieco, by znów przedłużyć korzystanie z serwerów. Jest uzbierane 38% i taki stan grudniowy nie zmienił się przez ostatnie dwa tygodnie. Ostatnio znów rozmowy na boxie dotyczyły serwera i funkcjonowania forum z tego powodu. Sytuacja jest jaka jest – jeśli chcemy mieć coś lepszego trzeba za to zapłacić. I to więcej i częściej niż dotychczas. Skoro ciężko jest zebrać jednej kwoty przez trzy miechy to trudno tu mówić o zebraniu jej przez miesiąc. Nie zarabiamy, nie mamy płatnych reklam ani nie jesteśmy instytucją. Mamy za to społeczność i to ona pozwala trwać LI. Zatem tylko w nas jest moc i środki.

Yarot

7 Responses to “Numer 43 – Nie będzie podsumowań”

  1. Kutak Says:

    Gdy tylko do mych uszu dobiegł cichy dono… podszept, iż ktoś rękę na „Bękarty Wojny” podnosi, przybyłem. Zgrozo! Yarocie, ja rozumiem, że film mógł Ci się po prostu nie spodobać – każdy ma do tego prawo, ale argumenty, które tu przytaczasz są raczej… Kiepskie. Dlaczego? Spieszę wyjaśnić.

    Pomijając już fakt, że „Bękarty” dla mnie to najlepszy film Tarantino od czasów Pulp Fiction (lepsze były tylko Wściekłe (Wściekłe, Rezerwowe to była gra na PC, marna zresztą) Psy), nie bardzo rozumiem, dlaczego pochlebna recenzja tak Cię rozśmieszyła. Były w niej ukryte jakieś kawały? ;) I, idąc dalej tropem recenzji, kto Ci wmawiał, iż „Inglorious Bastards wielkim filmem jest”? Recenzenci? Cóż, jeśli film im się podoba, to chyba powinni go chwalić… :P

    Dalej – tym podobieństwem „Kill Billa” do „Pulp Fiction” ostro mnie zagiąłeś. Czy te filmy mają jakiś wspólny element poza Umą? ;P Pulp Fiction w konwencji tanich opowieści o gangsterskim światku, Kill Bill to z kolei stylizowana na niby-japońską jatka. W „KB” Beatrice walczy z byłym kochankiem, w „PF” wracają po ukrywane w dupie zegarki, pozbywają się resztek mózgu z wozu i mordują Zeda… O, wiem – niechronologicznie poustawiane sceny. Ale poza tym to zupełnie inne filmy. Łączy je jeszcze specyficzna „chronologia”. Której w porównywanym do obu tych filmów „IB” nawet nie ma – to sphagetti western w klimacie filmów wojennych. Coś wspólnego? Nie bardzo, nawet Thurman tu nie gra. :P

    Ale styl Tarantino faktycznie jest wyczuwalny w każdym z tych filmów. Uważasz to za wadę? Gdyby nie jego specyficzny styl, podejście do filmu, to… Co wyróżniałoby jego filmy? :P To trochę jak narzekanie, że Picasso nie malował niczego realistycznego, a Miłosz nie pisywał piosenek punk-rockowych – tylko w kółko to samo, tym samym stylem.

    Co do ostatniego akapitu – gdyby film był nakręcony przez debiutanta, nie grałby w nim Brad Pitt. ;) Co do roli Landy się zgadzam, świetna, aczkolwiek stawianie malowania ust przed „Akcją KINO” nad sceną w piwnicy… Ta pierwsza w kinie Tarantino to rzecz dużo rzadsza i mniej charakterystyczna od drugiej – może więc po prostu oczekujesz od tegoż reżysera czegoś, czym on po prostu się nie „zajmuje”? ;)

    Pozdr,
    Kutak

    PS, a Brad Pitt mówiący po włosku to akurat jeden z tych bardziej „średnich” dowcipów, szczególnie w zestawieniu z Landą czy Bear Jew. ;)

    PS 2, a scena finałowa… Dla mnie pasowała jak ulał. Szczególnie ostatnie słowa Apacza o arcydziele.

  2. Yarot Says:

    Tak liczyłem na Twoje zdanie, bo wiem, że jesteś fanem Quentina :) I „Bękartów…” nie przegapisz. Mea culpa – „Wściekłe” były psy a nie „Rezerwowe”, ale i tak wiadomo o co chodzi. Co do rozśmieszania – nie, żartów nie było i nie to mnie śmieszyło. Śmieszny był ton całej recenzji i to wpadanie w uwielbienie. Autorka zachowywała się tak, jakby „Bękarty…” stworzyły kino od nowa. Wszystko kultowe, super, ekstra i z połyskiem. Każdą scenę trzeba oglądać po 1000 razy by ponapawać się jej artyzmem. Jak dla mnie – śmiech na sali.
    Idąc dalej – właśnie wielu ludzi przekonywało mnie do „Bękartów…”, że to świetny film. Nikt specjalnie nie mówił dlaczego, a jedyne co się pamięta to to nieszczęsne „Bon giorno” z amerykańskim akcentem. Większość podchodziła właśnie do tego tak, jak opisałem. „No coś ty – przecież to Tarantino”. Tak jakby to wszystko tłumaczyło. A dla mnie to nic nie tłumaczy. Więc nie tylko recenzenci ale i fani Quentina uważają, że „Bękarty…” wielkim filmem są.
    KB i PF mają jak dla mnie wspólne elementy – akurat Urma to nie wyznacznik, ale sposób konstrukcji scenariusza, montaż scen i sposób pokazywania akcji. Tematyka jest różna, choć gangsterska historia w obu przypadkach też może być łącznikiem. A czy to będzie amerykański bandzior czy japoński – to już kwestia konwencji. Dlatego widzę te dwa filmy znacznie bliżej siebie niż GB. Napisałem nawet, że to jest coś zupełnie innego – eksperyment jak dla mnie. I też, nie tylko dlatego, że nie gra Uma :)
    Styl Quentina nie jest zły. O ile by go stosował konsekwentnie. GB jest na tyle różne od poprzedników, że tylko w wybranych scenach jest on widoczny. Jeśli ogląda się komedie Barei to czuć jego rękę i od razu widać, że to on. To dobrze, bo wiadomo czego się spodziewać. U Quentina jest podobnie, ale z jednym zastrzeżeniem – on kombinuje. Czasami to dobrze, a czasami źle. Scena w barze w GB jest marna gdy porównam ją ze sceną w barze we Wściekłych Psach, gdzie rozmawiają o napiwkach dla kelnerek. Jest dowcipnie, zgrabnie i bez zbędnych dłużyzn. GB to dłużyzny i tyle.
    GB nie jest złym filmem. Nie napisałem, że to dno czy totalna klapa. Tylko dla mnie to przeciętniak – achów nie wzbudza, ale jest solidną pozycją. Gdyby nie szum wokół niego to bym go nie obejrzał, a tak chciałem się przekonać co to za cudo. Drugim „Ben Hurem”, „Śmiercią komiwojażera” czy „Nie tylko dla orłów” to on nie jest. I dobrze. Tylko, że recenzenci zapominają o istnieniu tych właśnie filmów patrząc na GB jak na ósmy cud świata.
    Dzięki za uwagę – liczyłem na to :)

  3. Karnawał Blogowy RPG #7: Gracze « 3k10 Says:

    [...] 15. Yarot – Wszyscy jesteśmy graczami [...]

  4. Kutak Says:

    Co do recenzji – nie wiem, nie czytałem, ale po przeczytaniu (nawet ponownym :P) fragmentów przytoczonych przez Ciebie nie zauważyłem aż takiego „wynoszenia na ołtarze” Basterdsów, może po prostu z lekka zbyt wielkie uwielbienie. Możliwe, że w innych fragmentach krzyczano, że oto kino zostało stworzone na nowo – nie wiem, więc się nie wypowiadam. :)

    Ale co do podobieństwa Kill Billa i Pulp Fiction muszę się jeszcze poczepiać. Piszesz o podobieństwie scen akcji. W KB jest ich pełno, fakt, ale w PF… Chwila, jakie sceny akcji? Próba ustrzelenia Julesa i Vegi, ewentualnie końcówka wątku Butcha, po spotkaniu Marcellusa na pasach… No, może jeszcze wybuchający w samochodzie łeb się od bidy załapie. Poza tym PF to tylko i wyłącznie samo gadanie, w tym także o scenach akcji. Za to w Kill Billu proporcje są kompletnie odwrócone – tu latają ręce, nogi, głowy i węże. A i historia – w PF mówi o Marcellusie, perypetiach jego ludzi i walizce-ze-świecącą-zawartością, w drugim filmie zaś chodzi o zemstę na grupie najemników… KB może faktycznie był trochę gorszy od Wściekłych Psów czy PF, ale na pewno nie był do nich podobny – łączyła te filmy tylko ręka Tarantino. I paru aktorów. ;)

    Scena w piwnicy porównywalna jest IMO bardziej do początku Pulp Fiction – nie wiem, czy pamiętasz tę scenę, kiedy Jules z Vincentem jadą do ludzi, którzy chcieli „wydymać pana Wallace”, po drodze rozmawiając o Holandii, facecie, który masował stopy Mii Wallace itd., wciąż krążąc wokół tematu, nawet gdy podchodzą pod drzwi, odchodzą jeszcze na chwilę na bok. Ba, po wejściu gadają nawet o frytkach i ulubionym fastfoodzie, potem zaczynają już gadać o pieniądzach, zaś sama strzelanina trwa jakieś 3 sekundy. Dokładnie jak w Basterdsach. I według mnie to jest właśnie ten świetny styl Tarantino – acz nie twierdzę, że to najlepsza scena z jego filmów wszelakich.

    Podsumowując, nie jestem fanatykiem, nie twierdzę, że wszystko czego dotknie się Quentin zmienia się w złoto – ale ten film jest według mnie świetny. Z tym, że to już „styl Tarantino w stanie czystym”, bez żadnych uniwersalnych czy łagodniejszych rozwiązań – jednym się spodoba, drugim nie, co tyczy się większości charakterystycznych, wyrazistych rzeczy czy postaci. Sam fakt, iż tytułowi (i zwiastunowi) Basterdsi pojawiają się może maksimum przez połowę czasu trwania na ekranie… Cóż, Quentin – jak zwykle – pogrywa sobie z widzami, robiąc to przy tym jednak w sposób starannie zaplanowany i przemyślany. Takież moje zdanie. :)

    Pozdrówki ;)

  5. Hawkeye Says:

    Ja taka mała uwaga Yarot odnośnie dyskusji tutaj w komentarzach … ale „Ne tylko dla Orłów” to taka seria książek – poradników … film i książka noszą tytuł „Tylko dla Orłów”

  6. Yarot Says:

    Wiem, wiem…to jest tak, jak się pisze z głowy czyli z niczego (jak mawia pewien prezenter). Po angielsku jest prościej bo jest „Where Eagles Dare” i pomylić się nie sposób. Podobnie jak przy „Reservoir Dogs”. Przynajmniej wiadomo o co chodzi, bo to jest najważniejsze – resztę można znaleźć na googlu :)

  7. Karnawał Blogowy RPG #7: Gracze – podsumowanie « 3k10 Says:

    [...] 15. Yarot – Wszyscy jesteśmy graczami [...]

Leave a Reply