14 gru 08

Numer 24 – Zlot w Toruniu za nami!

Autor: Aveane | Kategoria: Licze ogólnie

Witam wszystkich po dwutygodniowej przerwie. Przyzwyczajajcie się do niej :p Oficjalnie ogłaszam, że blog staje się dwutygodnikiem. W związku z tym nastąpią pewne zmiany – nie będzie opisu rekrut. Po prostu na ogół zdążą się one przedawnić, a kto chce zagrać w sesji i tak zagląda do działu rekrutacji. I włąsciwie tylko to ulegnie zmianie. Tym razem numer bardzo okrojony, problemy ze zdobyciem materiału :p Następny numer będzie jednak za tydzień, aby było gwiazdkowo, a potem dopiero w roku 2009. Pozdrawiam

Redone

***

Rekrutacje

(by Kaworu)

W mieście Rath ciemne chmury gromadzą się na nieboskłonie. Mieszkańcy, od miesięcy gnębieni przez wampiry, stracili całą nadzieję. Nie dość, że są pożywieniem wampirów, to teraz jeszcze muszą znosić rozkazy barona Chernina, który najwyraźniej sprzymierzył się z przywódczynią krwiopijców, Yalcyn. Ale nie wszystko stracone, do miasta przybyli nowi bohaterowie, wy wesprzeć obecną grupkę bohaterów. Zanieście światło uciśnionym. Jest to już druga rekrutacja dodatkowa do Ciemności Buki. Z obecnego zespołu graczy zostało zaledwie pięć osób. Sesja jest rewelacyjna, a teraz także i Ty masz szansę wziąć w niej udział. Jak? Zgłoś się tu! Proste, prawda?

Świat przyszłości. Ludzkość musi się zmierzyć z Cieniami, silnymi, choć wrażliwymi istotami, które z nieznanych przyczyn zaatakowały planetę. Technologia jest bardzo zaawansowana. W dodatku, poza cyborgami i robotami, ludzie dzielą świat z tajemniczymi świetlikami, które są przeciwieństwem Cieniów. Kamushi zaprasza was do swej storytellingowej sesji Bellum Ominium – Wojna Wszystkich.


Antari zaprasza was do sesji w swym autorskim świecie. Niezależność, bo o niej mowa, przedstawi historię bohaterów wojennych, należących do Legii Międzyrasowej. Będziecie mieli zaszczyt eskortować Yernora, jednego z czterech bohaterów Centrum, będącego w stanie wojny z Rubieżą. Waszym celem jest neutralne państwo Akain, które posiada silną armię. Czy uda wam się je przekonać do stanięcia po waszej stronie?

Z serii “Yarot prawdę Ci powie”

Erpegowiec Metalowiec odcinek 12 Piwo”

Dziś o piwie. Tak mi się zebrało by troszkę o nim opowiedzieć. W końcu wykształcenie zobowiązuje a doświadczenie z przebywania w jego pobliżu obliguje. Piwo przecież to bardzo popularny napój chłodzący i czasami warto wiedzieć, co tam w jego środku siedzi. Potem można spojrzeć na szklankę piwa w dłoni i mieć pewność, że zna się to, co się pije. Zaczynajmy.
Produkcja piwa zaczyna się od starannie dobranych składników. Bez nich nie byłoby smaku, aromatu i koloru piwa. Najważniejsze to słód i woda. Słód to odpowiednio przygotowane ziarna jęczmienia, które po namaczaniu w wodzie i ponownym suszeniu są postawą smaku złocistego napoju. Słodowanie – czyli właśnie magiczna zamiana jęczmienia w słód – odbywa się w specjalnych kontenerach i niestety coraz częściej nie w browarze. Dlaczego niestety? Kiedyś lokalne browary miały swoje słodownie i wytwarzany tam słód był niepowtarzalny. W obróbce jęczmienia wystarczy potrzymać go dłużej w wodzie, dodać ziarna gorczycy czy pszenicy, by zmienić smak. Dlatego smakosze często bardziej doceniają lokalne marki niż przemysłową produkcję z taśmy. I jeszcze jedno – słodownia bardzo ładnie pachnie. Zapach jest uzależniony od stanu słodu, ale przeważnie jest miły i im bardziej ziarna jęczmienia stają się słodem tym zapach jest przyjemniejszy. Minusem jest to, że ziarna trzeba składować odpowiednio i nie dopuszczać, by coś się tam dostało. Myszy grasują i przy słodowaniu trzech czy czterech ton ziarna można jej nie dostrzec. Potem…cóż, piwo przyjmie wszystko i filtracja odcedzi wszystko, ale nutka aromatu zostaje. Jest nawet na to fachowe określenie kiperskie, które brzmi: „wali myszą” Dla smakoszy porterów i innych ciemnych piw – słód do ich produkcji jest podgrzewany przez co cukry się karmelizują i dają ten niepowtarzalny smaczek.

Dobrze, mamy słód. Teraz trzeba go przenieść do warzelni, gdzie będzie on mielony i mieszany z wodą. Fachowo nosi to nazwę zacierania. Warzenie to nie taka prosta sprawa i sposób jej przeprowadzenia wpływa na efekt końcowy. Ważne tutaj jest to, by wszelkie składniki słodu zostały uwolnione w odpowiednim stężeniu. Ponieważ jest ich wiele (głównie białka, skrobia i cukry proste) to warzenie musi odbywać się etapami. Steruje się głównie temperaturą, która powoduje, że uaktywniają się kolejne enzymy rozkładające dany składnik. Sam zacier można dzielić i nie wszystko poddać warzeniu, potem mieszać i znów warzyć. Tak wiele zmiennych powoduje, że nie ma nigdy takiego samego piwa, nawet w obrębie jednego browaru. Oczywiście współczesne technologie trzymają wszystko w ryzach i nie pozwalają na odstępstwa. W małych browarach robią to doświadczeni ludzie i oni wiedzą co i jak. Receptura taka przechodzi z ojca na syna i często jest najlepiej strzeżoną rzeczą w browarze. W efekcie dostajemy breję, która po filtracji (resztki słodu, myszy, łupin i innych rzeczy) tworzy płyn o nazwie brzeczki. Nie jest to jeszcze piwo, jakie znamy, ale jej kolor już jest całkiem, całkiem. Zapach niestety jeszcze nie.

Brzeczka musi być wzbogacona o coś, co jest jedną z dwóch niezbędnych rzeczy w piwie – o chmiel. Szyszki chmielowe są dodawane do płynu i całość jest gotowana. Gotowanie niszczy enzymy i procesy, które zachodziły podczas warzenia, są zastopowane. Przez to skład brzeczki jest stały i już się nie zmienia. Chmiel nadaje charakterystyczny zapach oraz smak bez którego ciężko jest sobie wyobrazić piwo. Po gotowaniu trzeba odfiltrować resztki chmielu i całość schłodzić. Schładzanie jest bardzo ważne, gdyż jest przygotowaniem dla drożdży, które zaczną działać właśnie w niskich temperaturach. Bo to drożdże są drugim ważnym składnikiem naszego ulubionego napoju. Sama brzeczka schładza się do 5 stopni i jest gotowa do fermentacji. Obecnie coraz częściej stosuje się ekstrakty chmielowe i zamiast worka szyszek do zbiornika dodaje się worek żółtawego proszku. Czar piwa umyka, ale my wiemy już co tam siedzi. Przy produkcji piw typu „ale” stosuje się wyższe temperatury (ok. 20 stopni) gdyż tam jest istotny inny rodzaj drożdży, które pracują jak jest ciepło. I tym samym przechodzimy do fermentacji.

Fermentacja to nic innego jak dodanie do brzeczki drożdży i czekanie aż całość się „przegryzie”. Drożdże wzbogacają brzeczkę o niezbędne procenty po prostu żerując na tym, co im wcześniej się ugotowało. Trwa to tydzień lub dwa i znów jest to coś, co znacznie wpływa na jakość otrzymanego piwa. Drożdże sobie pracują i wydzielają przez to sporo dwutlenku węgla. Praca w takiej nieautomatycznej fermentowni jest przez to niebezpieczna, bo czasami ten dwutlenek węgla może zaatakować. To dlatego są w takich miejscach liczne kurki z wodą a czasami wręcz bieżąca woda spływająca swobodnie, by „zepchnąć” ciężki dwutlenek węgla do dołu. Fermentacja wygląda dość śmiesznie, bo przypomina bajorka, w których pływają drobne kłaczki drożdży i czasami coś w nich zabulgocze. Pomiar kwasowości, temperatury oraz stężenia alkoholu daje podstawę do przerwania fermentacji. Oczywiście wszystko w zależności od rodzaju piwa i receptury. Normalnie jak w grach fabularnych, wszystko zależy od MG. I kolejne cenne info. Na butelkach podawane są dwie wartości procentowe – procent ekstraktu i „woltaż”. Ekstrakt to właśnie stężenie brzeczki w piwie, czyli ile żarcia dla drożdży podrzucamy. Stężenie alkoholu wiadomo czym jest. Polskie normy i produkcyjność szczepów drożdży jest w miarę stała i zwykle wynosi 50%. Zatem stężenie ekstraktu to połowa „procentów”. Może to się wahać, ale przeważnie tak właśnie jest. Browary zwykle podają przedział minimalny dla ekstraktu a maksymalny dla alkoholu (11% ekstraktu i 5,4% alkoholu podczas gdy wpada to w widełki normy 11%-15% dla ekstraktu i 3,5%-5,7% dla alkoholu) bo tak wymaga prawo, ale jak widać czasami mogą oszukać nas na procentach.

Po fermentacji czas na odpoczynek czyli leżakowanie. Piwo sobie w spokoju dojrzewa, wytrąca się to, co nie zostało spożytkowane, smak się „przegryza” i pozostaje tylko czekać na produkt finalny. Znów niska temperatura, filtrowanie i patrzenie jak prawie piwo zamienia się w piwo. Trwa to do 4 miesięcy, choć przy stosowanych obecnie zbiornikach ciśnieniowych można ten czas skrócić. Fajnie wygląda taka rozdzielnia w nowoczesnym browarze, gdzie wszystkie punkty zbiornika i składu w odpowiednich miejscach można podejrzeć i ustawić przepływy i parametry tak, jak to jest konieczne. Przypomina to pracę w elektrowni, ale czego się nie robi by dostać zimnego i pysznego Heinekena.
Pozostał ostatni etap czyli filtracja, butelkowanie i dystrybucja. Piwo trafia do kegów a stamtąd do kolumienki w pubie. Pieniste, zimne i z pianką. Ach, poezja. Ten smak i kolor.
Jak widzicie długa droga jest od pustej do pełnej butelki. Ale warto czekać. I polecam piwa browarów lokalnych robionych tradycyjnymi metodami. Ich smak jest nie do podrobienia i można znaleźć coś dla siebie. Poszukajcie w swoim pobliżu a na pewno coś znajdziecie. Heineken, Żywiec czy Lech jest wszędzie, ale to nie znaczy, że nie ma alternatywy. Kto szuka, ten znajdzie.

I to już wszystko na dziś. Sporo tego, ale dla piwa warto przez to przebrnąć. Od teraz patrząc na butelkę piwa może się łezka w oku zakręcić. I tym milej będzie je wypić ? Za tydzień o świętach – trochę luźniej, trochę poważniej i trochę od siebie. Trzymajcie się ciepło i wypijcie za mnie kufelek.

Pomorski Zlot Last Inn 2008


Oto trzeci już raz spotkaliśmy się w zimne grudniowe dni w Toruniu. Grupa w składzie Ruda, Lhianann, Kuba, Aschaar, Zak i ja stawiliśmy się w sobotę rano na dworcu głównym. Razem wyruszyliśmy dzielnie na tradycyjną kawę do McDonald’sa i tu pierwszy niefart zlotu: McDonald’s w remoncie! Dzielnym krokiem podążyliśmy więc w kierunku gdzie według nas znajdowała się szkoła będąca miejscem konwentu Toruńskie Dni Fantastyki. W końcu trafiliśmy… Zostawiliśmy rzeczy, popatrzyliśmy czy dzieje się coś ciekawego i ruszyliśmy w poszukiwaniu pizzeri Zebra. Uradowani, że  w końcu ją znaleźliśmy – drugi nie fart. Część piwniczna Zebra, idealnie nadająca się na granie, była nieczynna z braku prądu. Zjedliśmy więc tylko pizzę w części górnej i wędrowania ciąg dalszy. Ile my knajp nie zwiedziliśmy! Weźmy taką Starą Browarną gdzie z alkoholi można było zamówić jedynie piwo (pomimo bogatej karty menu). A jak piwo to do wyboru był Żywiec, lub Żywiec i ewentualnie Żywiec.

Jedyna część kiedy podczas zlotu rzucaliśmy kośćmi miała miejsce w lokalu Złote Jajo. Miła atmosfera, wygodne siedzenia i… Monopol na stole! Bitwa o jak największą ilość domków była zaciekła, ale ostatecznie najlepsi okazali się Kuba i Lhianann. Pominę fakt że marznąć czekaliśmy pod drzwiami lokalu na moment otwarcia. Warto było :D

Wypadałoby jednak w coś zagrać. Z początku miał być to Monastyr, ale nie wszyscy znali system, a i nikomu nie chciało się słuchać tłumaczeń o co chodzi :D Zaopatrzyliśmy się więc w prowiant i trunki i wyruszyliśmy do szkoły by tam spokojnie zagrać. Okazało się to jak najbardziej możliwe, bo an TDF przybyło w sumie jakieś… 150 osób! Pustki były aż bolesne, ale przynajmniej było spokojnie i porządnie, a i znajomych się spotkało. Obsługa była bardzo miła i pomogła nam znaleźć salę do grania (orgowie Pyrkonu, bierzcie przykład!). Aschaar zgodził się poprowadzić nam Fallouta.

A coż to byłą za sesja! Bez kości, gra w marynarza byłą wystarczająca. na początku były jakby dwie drużyny zrobione, miastowi i zamiejscowi. MG zakładał że połączymy się w jedną drużyną. Cóż, nie połączyliśmy się :P Zak i ja, miejscowy mechanik i chemiczka, staraliśmy się zrobić wszystko by o Krypcie pod miastem nie dowiedzieli się obcy, a sami jeszcze nie do końca wiedzieliśmy co tam znajdziemy. Ci obcy zaś. Lhianann, Ruda i Kuba, byli wysłannikami Enklawy. Sesja byłą świetna, przez całą grę tylko raz nasze drużyny się spotkały! MG był rozdzierany :D Muszę się pochwalić, że Zakowi i Mi wyszło trochę lepiej, bo ta lepsza pod względem taktycznym grupa troszkę przekombinowała, i mnie brali za jakiegoś super sapera a Zaka za burmistrza miasta xD

Po udanej sesji, udałam się na spoczynek (4 rano to dobra pora by się kimnąć). O 6 obudziła mnie Ruda twierdząc, ze przez zmiany rozkładów pociągu musi już wyjeżdżać. Pożegnałyśmy się poszłam dalej spać. Rano nie było wiele do roboty. Trochę pobłąkałam się po konwencie, patrzyłam w co sobie grają w Games Roomie, jakie konkursy akurat są. Trochę sobie pogadaliśmy, pośmialiśmy się… i trzeba było się rozjeżdżać.

Aschaar był dla mnie jedyną nowo poznaną osobą, ale cieszę się niezmiernie, że z nami był. Jemu zawdzięczamy tak udaną sobotnią noc. Zlot był bardzo miły, wesoły, i już nie mogę doczekać się na następny. Pamiętajcie, za rok w grudniu kolejne spotkanie na Pomorzu!

Pozdrawiam gorąco

Red

Tagi: , , , , , , ,

2 Responses to “Numer 24 – Zlot w Toruniu za nami!”

  1. fistus Says:

    Stara browarna to jest głównie pizzeria, a nie pub, żeby piwo sobie wybierać (trzeba uważać i dokładnie sprawdzać ile reszty wydają bo często zdarza(ło) im się „pomylić”, o czym mówiły mi różne osoby).

  2. sayane Says:

    Przekopiujcie proszę recenzję na forum, do odpowiedniego tematu.

Leave a Reply